Złote dziecko tarnowskiego żużla Marcin Rempała to bez wątpienia jeden z najbardziej zmarnowanych talentów ostatnich lat w polskim żużlu. Mocne słowa, ale kariera byłego zawodnika Unii Tarnów zapowiadała się wręcz bajkowo. Pochodził z żużlowej rodziny. Jego bracia - Jacek, Grzegorz i Tomasz też jeździli na żużlu. W przypadku tego najmłodszego z klanu po prostu nie mogło być inaczej. Żużel miał we krwi, wpojony od małego. Od braci różnił się jednak tym, że każdy kto widział go na motocyklu, mówił, że takiego talentu nie miał żaden z nich. To będzie przyszły mistrz świata. Żużlowiec licencję zdał w 2001 roku jako zawodnik Stali Rzeszów. Rok później był już w Unii Tarnów, z która za chwilę miał święcić największe sukcesy. W swojej karierze zwiedził jeszcze parę klubów, ale to Tarnów zawsze był jego domem. Tutaj się wychował i dorastał pod czujnym okiem braci i ówczesnego trenera Mariana Wardzały. W Unii zawsze mówili na niego wielki talent. W tamtym czasie w klubie było jeszcze kilku zdolnych juniorów (przede wszystkim Janusz Kołodziej, obecny multimedalista i reprezentant Polski), jednak to o Rempale wszyscy wypowiadali się najcieplej. Pewnie miał trochę łatwiej, bo bracia przetarli mu szlak. Miał też lepszy dostęp do sprzętu. Ale nie o to w tym wszystkim chodziło. Marcin przemawiał na torze i zdradzał swój nieprzeciętny talent. Słynął przede wszystkim z nieszablonowej sylwetki i nogi, która zawsze fruwała nad jego hakiem. Dziś wielu zawodników preferuje taki styl jazdy. Dawniej był to ewenement. Coś, co przykuwało żużlowe oko kibica. Uczeń samego Tomasza Golloba Rempała miał szczęście. Żużlową dorosłość zaczął zdobywać w złotych latach Unii Tarnów. Sezony 2004 i 2005 jego klub wygrywał ligę. Wówczas w drużynie startowali Tony Rickardsson (sześciokrotny mistrz świata) oraz bracia Gollobowie. Właściwie to z Tomaszem Rempała był zawsze kojarzony. Jeździli ze sobą w parze, a na torze wyprawiali cuda. Gollob zawsze słynął z tego, że miał rękę do młodzieży. Jak tylko ruszał ze startu, zaraz oglądał się za siebie i patrzył, gdzie jest jego młodszy kolega. A Rempała, jak to Rempała. Miał słabe starty, ale był mistrzem krawężnika. Gollob więc wywoził rywali pod bandę, gdzie czuł się jak ryba w wodzie, a Marcin wskakiwał przy krawężniku. Efekt? Ten młokos z Tarnowa potrafił przywozić za swoimi plecami prawdziwych mistrzów - Jasona Crumpa, Ryana Sullivana czy Leigh Adamsa. Para Golloba - Rempała przeszła do historii. Na palcach jednej ręki można byłoby policzyć żużlowe duety, które tak dobrze rozumiały się ze sobą na torze. Tomasz zawsze ciepło wypowiadał się o młodszym koledze. Marcinowi zabrakło jednak tego, czym charakteryzuje się dziś na przykład Bartosz Zmarzlik. Oczywiście trudno wyrokować, czy mówimy o tej samej skali potencjału, ale praca i trening były tym, czego zabrakło tarnowianinowi, aby stać się światową gwiazdą żużla. Kasa, imprezy i alkohol wzięły górę Sezony 2004 i 2005 to koronne lata Marcina Rempały. Uchodził być może za najlepszego polskiego juniora. Gdzie się nie pojawił na zawodach młodzieżowych, tam zazwyczaj był wymieniany postrzegany za jednego z faworytów. W lidze czarował. Rozwijał się, był w stanie zdobywać coraz więcej punktów. I do tego ta jego magiczna jazda w parze z Gollobem. To ta jaśniejsza strona Rempały. Do dziś krążą bowiem legendy (jedne bardziej prawdziwe, drugie mniej) o imprezowym stylu życia żużlowca. Lubił się zabawić. Był częstym gościem tarnowskich klubów rozgrywkowych. Takiej sytuacje miały mieć miejsce nawet przed meczami ligowymi. Nie dbał o sportową higienę życia. Wtedy jeszcze był na fali i wszystko przychodziło mu z łatwością. Pieniądze, kobiety i sława. Ten imprezowy styl życia nie przeszkodził mu w osiąganiu wielkich sukcesów. Poza dwukrotnym Drużynowym Mistrzostwem Polski z Unią Tarnów zdobył również złoto i srebro Młodzieżowych Mistrzostw Polski Par Klubowych, srebro i brąz Młodzieżowych Drużynowych Mistrzostw Polski, był finalistą Indywidualnych Mistrzostw Europy i Świata, a także reprezentantem Polski. W 2004 roku dość nieoczekiwanie dostał powołanie na Drużynowy Puchar Świata. Niektórzy starsi zawodnicy odmówili jazdy w tej imprezie, więc młody Rempała skorzystał z okazji, aby wystąpić w zawodach z orzełkiem na piersi. I nie był to start anonimowy. Do dzisiaj w internecie można oglądnąć jego niesamowite akcje z tych pamiętnych zawodów. Angielscy komentatorzy zdzierali gardło i poznawali na własne oczy wschodzącą gwiazdę światowego żużla. Talent nie poparty pracą szybko się kończy Wszystko jednak do czasu. Kiedy Rempała skończył wiek juniora, zaczęły się jego problemy i tak zwany zjazd do bazy. Sezon 2006 zaczął słabo, a z biegiem czasu było tylko gorzej. Miewał co prawda przebłyski, ale to nie był ten Marcin, którego wszyscy pamiętali. Skończył się parasol ochronny w postaci wieku juniora i zaczęły się problemy. W rodzinnym Tarnowie długo wierzyli w jego odrodzenie. Zapowiadał je zresztą sam zawodnik. Z Unii odszedł jednak już po sezonie 2008, jak zupełnie zagubiony żużlowiec. Po drodze trafił do kilku innych klubów, którzy wierzyli, że wróci ta najlepsza wersja Rempały. W lokalnym środowisku mówiło się zresztą, że wszystkie problemy zawodnika sprowadzają się do słabej jakości sprzętu. Niektórzy twierdzili, że wystarczy dać mu szybkie motocykle i stary Rempała wróci. Ale były to tylko pobożne życzenia. Czas leciał, a Rempała staczał się na sportowe dno. W ostatnich latach miał problem ze znalezieniem klubu. Stał się przeciętnym zawodnikiem II-ligowym. Na domiar złego w sierpniu 2019 roku podczas zawodów w ukraińskim Równem złamał kręgosłup. Rdzenia kręgowego na szczęście nie uszkodził, więc po przebytej rehabilitacji wrócił do sportu. Przełomu jednak nie było. Świat poszedł do przodu, a Marcin Rempała stanął w miejscu. Jest na tyle źle, że w tegorocznym okienku transferowym nie znalazł zatrudnienia. Być może podpisał gdzieś kontrakt warszawski, ale na dziś żaden klub nie myśli o nim, jako realnym wzmocnieniu swojej drużyny. W sezonie 2020 dostał kilka szans startów w RzTŻ Rzeszów, ale niczego specjalnego nie pokazał. Nie można więc wykluczać, że kariera żużlowa Rempały powoli dobiega końca. Smutne zakończenie pięknie zapowiadającej się historii. Dziś zostały już tylko wspomnienia złotego chłopaka polskiego żużla.