Po pierwszej serii startów kilku żużlowców interweniowało u Phila Morrisa. Najbardziej aktywni byki Bartosz Zmarzlik i Tai Woffinden. Obaj w trakcie swoich biegów mieli duże problemy z płynną jazdą. Oczekiwali od Morrisa jakichś działań. Tych jednak nie podjęto, bo decydenci uznali że tor nadaje się do jazdy. Fakty są takie, że rzeczywiście nawierzchnia nie wyglądała najgorzej. Niemniej były momenty bardzo zdradliwe. Postanowiliśmy zapytać Leszka Demskiego, co by było, gdyby podobna sytuacja zdarzyła się przed meczem PGE Ekstraligi. - Przynajmniej na początku zawodów, należałoby coś z tym torem zrobić. Uważam, że w takich warunkach nie należało ich rozpoczynać. Po odpowiednich pracach, jak najbardziej - powiedział. Jadąc z tyłu, było się bez szans Zawody przeprowadzane na przemoczonym torze mają to do siebie, że mocno faworyzują tych dobrze startujących. Bardzo ciężka szpryca nie daje bowiem praktycznie żadnych szans na wyprzedzanie. - To było jak jazda po autostradzie samochodem bez okien. Gdy jechało się z przodu, to pół biedy. Gorzej było za plecami. Ale tak czy inaczej warunki były znacznie lepsze niż w Pradze i Teterow. Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę to, ile deszczu spadło - skomentował Mikkel Michelsen.