Szymon Woźniak jest żywym przykładem, że ciężka praca popłaca. Nigdy nie został określony wielkim talentem, lecz krok po kroku wdrapuje się na szczyt. Teraz czeka go największe wyzwanie w karierze. Niespodziewany awans Polak ponownie był jednym z liderów gorzowskiej Stali. Jego wkład został jeszcze bardziej uwidoczniony po odejściu Bartosza Zmarzlika. Wcześniej to głównie od niego zależały losy tej drużyny. Teraz natomiast wraz z Martinem Vaculikiem i Andersem Thomsenem udźwignęli ciężar, który na nich ciążył. Tylko i wyłącznie kontuzja Duńczyka przekreśliła wszystkie plany. Pomimo tego 30-latek może być z siebie zadowolony, a wręcz dumny. Mając poważną kontuzję uda zaryzykował i wystąpił w Grand Prix Challenge w Gislaved. Ryzyko się opłaciło i awansował do cyklu mistrzostw świata. Tym samym uczynił to, o czym jeszcze parę lat temu nikt by nie pomyślał. Teraz czeka go ogromne wyzwanie, aby pokazać się z jak najlepszej strony w elitarnym gronie. Tego sobie nie wyobraża Już niedługo święta Bożego Narodzenia. Woźniak spędzi je w najbliższym gronie. - Dla mnie święta muszą być z najbliższymi. Najczęściej przebywamy w naszym domu lub w domu moich rodziców, bądź rodziców mojej żony. Nie wyobrażam sobie gdzieś wyjeżdżać na święta Bożego Narodzenia. Każdy może mieć swoje zdanie i wiem, że dużo osób wylatuje. My jednak czujemy się najlepiej w domu i takie też planujemy w tym roku - mówi. Wychowanek bydgoskiej Polonii ma również dwie córki. Zdradził kulisy wręczania im prezentów. - Na razie się udawało i w tym roku będziemy nadal próbować. Wiecie, co mam na myśli. Z roku na rok jednak poprzeczka rośnie, bo dzieci są coraz bardziej ciekawe i świadome. Jest to wyzwanie. Trzeba się rozejrzeć po znajomych komu przybyło parę kilogramów i kto zapuszcza brodę, żeby uniknąć jeszcze w tym roku trudnych pytań po wigilijnej uczcie - kończy.