Druga połowa minionej dekady to w polskim żużlu epoka leszczyńskiej hegemonii. Unia nie schodziła z najwyższego stopnia podium PGE Ekstraligi od 2017 aż do 2020 roku. Czterema zdobytymi w tym czasie tytułami jeszcze bardziej wyśrubowała dzierżony przez siebie rekord w liczbie złotych medali Drużynowych Mistrzostw Polski. Unia Leszno zawdzięcza im sukcesy Klub nie osiągnąłby tych sukcesów bez Dominika Kubery i Bartosza Smektały. Choć w teorii byli oni zaledwie juniorami, to właśnie ich dyspozycja zapewniała Bykom stabilizację. Branżowe media porównywały ówczesną Unię do mitycznej hydry - nawet jeśli rywalom udało się "odciąć jedną głowę", czyli zneutralizować zagrożenie ze strony jednej z ich seniorskich gwiazd, to na jej miejscu w mgnieniu oka wyrastała kolejna, utalentowany młodzieżowiec startujący w ramach rezerwy zwykłej. Nastolatkowie nie mieli żadnych problemów z pokonywaniem bardziej uznanych zawodników. Wśród rówieśników mieli wtedy tylko jednego równego im przeciwnika - Maksyma Drabika reprezentującego Spartę Wrocław. W owym kibice i eksperci nie mogli jednoznacznie stwierdzić który z nich prezentuje wyższy potencjał. Obaj gwarantowali wyrównany, bardzo wysoki poziom. Różnice między nimi były doprawdy kosmetyczne. No, może przez chwilę delikatnie premiowano Bartosza Smektałę, indywidualnego mistrza świata juniorów z 2020 roku. Każde złote dziecko jest nieuchronnie skazane na to, by wreszcie dorosnąć. Smektała wchodził w wiek seniora w sezonie 2020, młodszy od niego Kubera wyszedł spod ochronnego parasola rok później. Nie zdążył jednak wystartować z dorosłym numerem w barwach macierzystego zespołu. Do zeszłorocznych rozgrywek obaj przystępowali już "na obczyźnie". Smektała przeniósł się do Włókniarza, Kubera został skuszony przez Motor Lublin. Kubera i Smektała po dwóch stronach wahadła Wówczas rozwój ich karier zaczął drastycznie się rozjeżdżać. Kubera początkowo miał problem z aklimatyzacją w nowym otoczeniu, ale jeszcze przed połową minionego sezonu jego serce zaczęło już bić w rytm hitów Krzysztofa Cugowskiego i Beaty Kozidrak. W sierpniu otrzymał dziką kartę na dwa organizowane przy Alejach Zygmuntowskich turnieje Grand Prix i zajął w nich odpowiednio drugie oraz trzecie miejsce. Chwilę później poprowadził Koziołki do drugiego w ich historii srebra DMP. Smektała w Częstochowie miał znacznie większe problemy. Jego średnia biegopunktowa momentalnie spadła o aż cztery dziesiąte. Wychowanek Unii i tak mógł się jednak cieszyć, bo uniknął medialnej nagonki tylko dzięki temu, że Jonas Jeppesen, Frederik Lindgren, a przede wszystkim trener Piotr Świderski zawiedli oczekiwania kibiców jeszcze bardziej. Leszczynianin otrzymał od prezesa Świącika szanse na udowodnienie swojej wartości w kolejnym sezonie, ale niestety jej nie wykorzystał. Może i przy Olsztyńskiej radzi sobie całkiem nieźle, ale jego wyjazdowa dyspozycja wciąż zakrawa o pomstę do nieba. Najlepszą ilustracją dzielącej ich dziś różnicy klas był poniedziałkowy finał Indywidualnych Mistrzostw Polski w Krośnie. Kubera prezentował się fenomenalnie, wygrał podkarpacką rundę i przed ostatnim etapem rywalizacji zrównał się w klasyfikacji generalnej z samym Bartoszem Zmarzlikiem. Smektała zajął dopiero jedenaste miejsce - zdobył co prawda trójkę w jednym ze swoich wyścigów, ale w czterech pozostałych przegrywał z takimi tuzami jak Krzysztof Buczkowski, Tobiasz Musielak a nawet Rafał Karczmarz. Czy istnieje jeszcze szansa na to, że obaj panowie zrównają się kiedyś poziomem. - Tak, jeśli Kuberze odechce się jeździć - żartują co bardziej złośliwi. Dobrze znający tych zawodników leszczynianie nie tracą jednak nadziei i już dograli powrotny transfer starszego z wychowanków do Unii. Liczą, że powrót do rodzinnego środowiska oznaczać będzie dla niego powtórne wejście na dawny poziom. Czy takie nadzieje są uzasadnione? Przekonamy się już w przyszłym sezonie. Czytaj też:Nie będą po nim płakali. Mają dość ojca