Michał Konarski, Interia: Jesteś zawodnikiem Kiev Capitals. Nikomu nie trzeba mówić, jaka jest sytuacja w tym mieście. Na każdym kroku widać, że dzieje się coś złego? Eetu Moksunen, hokeista i syn byłego żużlowca: Przebywam w Kijowie i tutaj jest różnie. Są tygodnie z kilkoma atakami rakietowymi, są i takie bez ani jednego. Uważam na siebie i nie wychodzę, gdy nie muszę. W Kremenchuk i Odessie sytuacja wygląda gorzej. Tutaj aż tak potężnej różnicy pomiędzy czasami przedwojennymi, a tymi obecnymi nie widać. Może taka najbardziej zauważalna to żołnierze na ulicach. Wcześniej tak wielu ich nie było (Eetu grał już w barwach drużyny z Kijowa kilka lat temu, dop. red.) Mówisz, że rakiety nie są codziennością. Ale nie wierzę, że nie boisz się takich sytuacji. - Oczywiście, że człowiek ma do tego respekt. Nikt nie zamierza udawać, że można żyć całkowicie normalnie. Ale życie jakoś musi się toczyć. Staram się trzymać wytycznych podanych przez mój klub. Tak naprawdę wychodzę z domu nie tylko na treningi. Żyję normalnie. A jak wygląda codzienne życie? Jakiekolwiek miejsca publiczne są w ogóle czynne? - Tak, są czynne. W tej całej strasznej sytuacji Ukraińcy starają się zachować jak najwięcej z normalnego życia. Lokale są otwarte, można iść do restauracji. Co prawda nie wszystkie, ale sporo. Nie działają niektóre kluby, nie każdy bar jest otwarty. Ale życie się toczy, bo toczyć się musi. Nie miałeś obaw przed podpisaniem kontraktu w Capitals? To jak igranie ze śmiercią. - Jeśli chodzi o bezpieczeństwo, nie miałem. Były natomiast obawy innego rodzaju. Otóż nie chciałem, by mój powrót do tej drużyny niósł za sobą jakiś pierwiastek sensacji, że zrobiłem to dla rozgłosu, bo absolutnie tak nie było. Nie zrobiłem tego, by było o mnie głośno, chcę to jasno podkreślić. To była moja jedyna obawa, że po prostu zostanie to źle odebrane przez część osób. A jaka była reakcja rodziny? Gdybym ja np. przekazał mojej mamie, że wyjeżdżam do Ukrainy, to... nawet nie chcę myśleć. - Zadowoleni oczywiście nie byli, bo martwią się o mnie. Sam wiesz jak to jest, zwłaszcza z mamą. I ja ich rzecz jasna rozumiem. Ale codziennie mamy kontakt, daję znać że u mnie wszystko ok. To na pewno ich uspokaja. Jestem tu w pracy, czasem życie tak się układa, że człowiek trafia do niebezpiecznego miejsca. Co logiczne, masz mnóstwo Ukraińców w zespole. Oni w ogóle są w stanie skupić się na sporcie w obliczu tej sytuacji? - To trudny temat. Generalnie moi koledzy z drużyny są profesjonalistami i podczas meczów i treningów wykazują pełną gotowość do gry. To naprawdę budujące. Ale czasem w szatni widzę, że ktoś myślami jest gdzieś indziej. To da się dostrzec i jest zupełnie zrozumiałe. Są w życiu rzeczy ważne i ważniejsze. Wielu z nich boi się o swoich bliskich. Wspomniałeś, że duża część lokali w Kijowie działa normalnie. Ale czy ludzie w ogóle mają ochotę tam chodzić? - Na pewno nie tak licznie, jak wcześniej. Widać, że jest ich mniej. Ale tak jak powiedziałem, mimo tej fatalnej sytuacji każdy chce zachować jak najwięcej normalności. Niestety nawet do niektórych złych rzeczy można przywyknąć, jeśli na daną chwilę nie da się żyć inaczej. To na koniec zmieńmy temat. Jesteś wielkim fanem żużla. Nadal śledzisz ten sport? - Oczywiście. Nie mogę się doczekać sezonu. Oglądałem nawet treningi w Rawiczu. Jestem bardzo ciekaw, co się wydarzy w polskich ligach oraz w cyklu Grand Prix. Żużel zawsze będzie moją pasją. W Ukrainie są dwa czynne tory, Czerwonograd i Równe. Wiesz o tym? Chcesz tam pojechać kiedyś? - Tak, wiem. Myślałem nad tym, by się tam wybrać. Organizowane są przecież zawody, a tamte rejony nie są tak zagrożone atakami, jak np. Kijów czy bezpośrednie okolice Rosji. Może któregoś dnia pojadę. Lubię oglądać ten sport na żywo. Pamiętam, że jakiś czas temu pomagałeś podczas zawodów rodakowi, Timo Lahtiemu. Powtórzysz to kiedyś? - To była fajna przygoda, ale na ten moment nie wiem. Jeśli Timo będzie chciał i złapiemy jakiś termin pasujący obu, to czemu nie. Nawet planuję kiedyś samemu przejechać się motocyklem. Interesuje mnie wszystko, co związane z tą dyscypliną.