Kiedy Maksym Drabik dwa lata temu przychodził do Częstochowy, wierzono, że rozwinie tu skrzydła i urośnie do miana legendy swojego ojca, Sławomira. Choć pierwszy sezon był całkiem niezły, to drugi kompletnie go pogrzebał. Skończył bez mechanika i dobrego sprzętu. Gwiazdor wróci do polskiego inżyniera, to ostatnia deska ratunku Ojciec w rozmowie z naszym portalem wspominał, że jeśli Maksym chce wrócić do najlepszej formy, to musi wrócić do dwóch czołowych tunerów na świecie. Chodzi o Ryszarda Kowalskiego i Ashleya Hollowaya. To właśnie ta dwójka przygotowywała mu silniki, kiedy odnosił największe sukcesy w wieku juniora. Z naszych informacji wynika, że Drabik wrócił do stajni Kowalskiego. To już ostatni dzwonek dla byłego mistrza świata juniorów. W zasadzie tylko wysoka skuteczność na torze może mu w tej chwili pomóc. Jeśli znów zawiedzie, to będzie miał ogromny problem. Wielu prezesów kręci nosem na myśl o zakontraktowaniu 26-latka. Awans polskiego klubu spadł mu z nieba, wystarczyła jedna rozmowa To przez jego zachowanie, które prezentuje od powrotu po rocznym zawieszeniu. Olewał swoje obowiązki (nie pojawił się na zgrupowaniu, nie rozmawiał z dziennikarzami i nie przychodził na spotkania ze sponsorami) oraz ograniczył się do jazdy tylko w naszym kraju. Dlatego awans INNPROW ROW-u Rybnik spadł mu z nieba. Wystarczyła tylko jedna rozmowa z Krzysztofem Mrozkiem, żeby zaczęli nadawać na tych samych falach. Zawodnik pochwalił się już kontraktem w mediach społecznościowych. Drabik w Rybniku powinien odżyć, choć złośliwi przestrzegają, że w Rybniku może być kiepska atmosfera. Najprawdopodobniej skład zostanie złożony z sześciu seniorów. Tym ostatnim ma być Nicki Pedersen (oprócz Duńczyka i Polaka jest Czugunow, Tungate, Holder i zawodnik U24), który właśnie wyleciał z Rzeszowa, bo działacze mieli go dość. Ponadto szykuje się rywalizacja o skład, co dodatkowo może generować konflikty. W ostatnim czasie prawie wszyscy prezesi wyleczyli się z takiego modelu budowania składu.