Wystarczyła odrobina jesiennego chłodu, kapka deszczu i toruńska Motoarena odmieniła swe oblicze nie do poznania. Dawno nie oglądaliśmy zawodów na tym torze z tak mocno zapartym tchem. Strach było mrugnąć, by nie przegapić którejś z pasjonujących mijanek. Tak fenomenalny anturaż przykrył nieco fakt, że przed ostatnim w tym roku turniejem Grand Prix większość zagadnień była już rozstrzygnięta. Wiedzieliśmy, że złoto trafi do Bartosza Zmarzlika i byliśmy praktycznie pewni, że srebro odbierze Leon Madsen. Otwarta pozostawała sprawa medalu z teoretycznie najtańszego kruszcu, lecz walka o niego zapewniła nam tyle emocji jakby rozbijała się o tytuł mistrzowski. O tym jednak za chwilkę. Apator bardzo gościnny Być może właśnie mnogość występujących tego dnia na Motoarenie ścieżek, kumulacja emanujących z toru emocji i wszystkie inne wprawiające nas w zachwyt aspekty sprawiły, iż żaden z czterech przedstawcieli Apatora nie zameldował się tego dnia w półfinale turnieju. Patryk Dudek, Jack Holder i Paweł Przedpełski solidarnie uplasowali się na ostatnich pozycjach klasyfikacji. Ten ostatni zawalił sprawę najbardziej widowiskowo. Mimo że na torze pojawiał się aż 5-krotnie, to nie zdobył żadnego punktu. Lepiej od niego spisał się już nawet rezerwowy Krzysztof Lewandowski, który zainkasował jedno oczko. Jeśli chodzi o torunian, to względnie przyzwoicie poszło tylko Lambertowi, który zawody rozpoczął fenomenalnie i niewiele brakowało, a znalazłby się w czołowej ósemce i przedłużył sobie szanse na brązowy medal. Powiedzieliśmy o rozczarowaniach, czas na zaskoczenia in plus. Andrzej Lebiediew bardzo poważnie potraktował widać awans z pół-amatorskiej eWinner 1. Ligi i zastępując kontuzjowanego Maksa Fricke’a spisał się naprawdę nadspodziewanie dobrze. Wygrał dwa wyścigi, a za swoimi plecami dowoził do mety Lindgrena, Janowskiego, Bewleya czy Martina Vaculika, który ostatecznie zgarnął przecież zwycięstwo w turnieju. Czapki z głów! Janowski wreszcie to zrobił! Szkoda, bo niewiele brakowało, byśmy w podobnym tonie mogli mówić o Kacprze Worynie, któremu debiut w Grand Prix wyszedł całkiem przyzwoicie. Zaczął z naprawdę wysokiego C, bo w swym pierwszym starcie zdobył 3 punkty pokonując samego Bartosza Zmarzlika. Niestety, później jego wigor stopniowo spadał. A może właśnie za bardzo brał nad nim górę? Ostatecznie rybniczanin nie zdołał awansować do półfinału, ale i tak pozostawił po sobie niezłe wrażenie. No dobrze, przejdźmy wreszcie do tej fazy pucharowej. W pierwszym półfinale ze startu błyskawicznie urwał się Vaculik, do którego w mgnieniu oka dołączył Leon Madsen. W pogoń za kolegą z Włókniarza ruszył jak strzała Frederik Lindgren, jednak mimo niebotycznej prędkości i astronomicznej ambicji nie miał on fizycznej możliwości przedarcia się na drugą pozycję. Trzecie miejsce pozbawiało go szans na kolejny brązowy medal IMŚ w kolekcji. Taki scenariusz otworzył Maciejowi Janowskiemu furtkę do spełnienia największego marzenia, do zabicia największego kompleksu, do skasowania z Internetu wszystkich złośliwych docinek. Sprawa była prosta - Polak przyjeżdża do mety przed Bewleyem i po latach żalu może wreszcie założyć na szyję kawałek medalu sygnowany logiem żużlowej Grand Prix. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. Przez chwilę wydawało się, że głowa wrocławianina znów nie nadąża za jego ogromnym talentem i prędkim motocyklem. 31-latek przez chwilę spadł nawet na ostatnią pozycję, ale podczas ostatniego okrążenia nasz reprezentant zebrał się na ostateczny atak i szarżą godną mistrza świata przedarł się na drugą lokatę. Finał był już tylko formalnością. Janowski wpadł przed nim w taką euforię, że nieomal wyjechał na tor w kasku o złym kolorze. Pomyłkę kolegi w ostatniej chwili zauważył Patryk Dudek (złośliwi powiedzą zapewne, że była to jego najlepsza akcja tego wieczoru). Ostatecznie zwycięstwo powędrowało do Martina Vaculika. Żużlowa Grand Prix 2022 dobiegła końca! Polacy mają się z czego cieszyć. Złoto dla Zmarzlika, brąz dla Janowskiego. Biało-czerwonych na podium klasyfikacji generalnej przedzielił Leon Madsen.