Osoba patrząca na środowisko żużlowe z boku może odnieść wrażenie, że cierpi ono na liczne kompleksy wywoływane przez piłkę nożną. Speedway znajduje się bowiem od lat w swoistym zawieszeniu pomiędzy motosportem, a tą właśnie dyscypliną. Z jednej strony wszystko opiera się w nim na jeździe na motocyklu, ale z drugiej zawodnicy reprezentują lokalne kluby lub narodowe reprezentacje, a nie teamy sygnowane logiem sponsora czy firmy motoryzacyjnej dostarczającej sprzęt. Zawody odbywają się co prawda na torze, jednak na okalających go trybunach spotykamy niespotykane przy innych wyścigach: ruchy kibicowskie, oprawy, przyśpiewki, szaliki, lokalne rywalizacje, derbowe pojedynki i tak dalej. Nic więc dziwnego, że zapatrzone w świat futbolu społeczeństwo od dawna snuje marzenia o międzynarodowych rozgrywkach klubowych - dzisiaj o odpowiedniku Ligi Mistrzów, a wcześniej choćby Pucharu Zdobywców Pucharów. To właśnie na kanwie tych fantazji powstały: w latach 90’ Klubowy Puchar Europy (w którym rywalizacji odmówiły drużyny z Wielkiej Brytanii, Anglii i Szwecji), na początku minionej dekady FIM Club Championship (w którym z kolei wzięli udział wyłącznie Brytyjczycy, Anglicy i Szwedzi), a bezpośrednio po nim polski pomysł na World Speedway League. Miał być Katar, nie wyszło nawet w wiosce pod Berlinem Plany na ten ostatni twór były spore. Rozegrano turnieje w Zielonej Górze i Gorzowie, a udział wzięły w nim mistrzowie najsilniejszych krajowych rozgrywek na świecie, lig: szwedzkiej, brytyjskiej, polskiej i duńskiej. Kolejna edycja miała odbyć się w podberlińskim Wolfslake, w kontekście następnych planowano ogromną ekspansję czarnego sportu. Przewijał się nawet temat Kataru i Zjednoczonych Emiratów Arabskich, ale po odwołaniu w niejasnych okolicznościach zawodów w Niemczech słuch o WSL zaginął na kilka lat. Centrala żużlowego świata nie zarzuciła jednak marzeń o takich rozgrywkach. Jeszcze przed wybuchem pandemii przedstawiciele FIM mówili w niemieckich mediach o negocjacjach z nowym promotorem. Po tym jak świat usłyszał o COVID-19, zapomniał on jednak jednocześnie o żużlowej Lidze Mistrzów. Messi w Manchesterze, LeBron w Twardych Piernikach? Podstawowa komplikacja leżąca u podnóży problemów z organizacją takiego turnieju wynika z niespotykanej w żadnym innym sporcie cechy speedwaya - startów jednego zawodnika w kilku krajowych ligach. Żużlowemu laikowi wydaje się to abstrakcją, ale gdyby pozostałe dyscypliny funkcjonowały na identycznych warunkach co czarny sport, to Leo Messi pomiędzy dwoma spotkaniami Barcelony mógłby zagrać pod wodzą swojego dobrego znajomego, Pepa Guaradioli w którymś ze spotkań Premier League, a LeBron James zostawiałby czasem na chwilę kolegów z Lakers, by pomóc Twardym Piernikom Toruń pokonać Anwil Włocławek w derbach województwa kujawsko-pomorskiego. Największe żużlowe obieżyświaty potrafiły podczas jednego sezonu reprezentować kluby z nawet 5 lig. Terminy nakładały się rzadko, więc nie sprawiało to większych problemów na co dzień. Kogo jednak miałby taki globtroter reprezentować w Europie, jeśli wraz z dwiema drużynami sięgnąłby po krajowy czempionat? PGE Ekstraliga daje nadzieję Na ratunek przychodzi tu jednak najlepsza, najszybsza i - co w tym wypadku chyba najważniejsze - najwięcej płacąca liga żużlowa świata, czyli polska PGE Ekstraliga. Przed sezonem 2021 wprowadziła ona solidne obostrzenia - od teraz każdy zawodnik w niej występujący może mieć maksymalnie jednego pracodawcę za granicą. Ci z niższych polskich klas rozgrywkowych mogą prowadzić emigrację zarobkową w dwóch innych krajach. Ta nowelizacja spowodowana była przede wszystkim trudnościami, jakie niesie za sobą podróżowanie międzynarodowe w czasach pandemii, ale nie bez znaczenia był też aspekt zwiększenia prestiżu rozgrywek w naszym kraju. Nieoficjalnie mówi się już, że żużlowcy startujący nad Wisłą za jakiś czas będą zmuszeni do wierności jednemu zespołowi. Zawodnicy pozbawieni dodatkowych źródeł zarobku są oczywiście niepocieszeni. Narzekają, że "białe kołnierzyki" doprowadzą ich na skraj bankructwa. Część kibiców popiera nawet swych ulubieńców i mówi o zabieraniu im podstawowej wolności. Nie rozumieją oni, że taki ruch może dać upragnioną przez nich żużlową Ligę Mistrzów na wzór piłkarskiego pierwowzoru! A żużlowcy, którym teraz rzekomo grozi "ubóstwo"? Inne ligi o takich limitach póki co nie chcą słyszeć, a przecież nikt nie zmusza ich do pobierania pensji akurat w złotówkach. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź