Każdy człowiek lubi być postrzegany jako zwycięzca. Wygrywanie jest czymś przyjemnym i gdy zdarza się zwycięstwo, mnóstwo osób próbuje je sobie przypisać. Gdy Bartosz Zmarzlik stawał na podium po pierwszym mistrzostwie świata, wokół było mnóstwo ludzi. Wiemy jednak, że Polak ma wąskie grono zaufanych osób i wszyscy inni, którzy pojawili się w błysku fleszy, przyszli tylko po to, by się wylansować. Są działacze, którzy uwielbiają wypinać pierś po medale, odznaczenia i tytuły. Do takich należy np. Władysław Komarnicki, przypisujący sobie niemal każdy sukces gorzowskiej Stali. Gdy jednak zdarzają się porażki, stara się być możliwie jak najmniej widocznym. To takie ludzkie. Występuje nie tylko w sporcie. Sukces ma wielu ojców, ale porażka jest sierotą. Zasada funkcjonująca na wielu płaszczyznach życia - mówi nam Marta Półtorak, była prezes Stali Rzeszów. - Lubimy chwalić się sukcesami i nie przyznajemy się ani do porażek, ani do błędów. Wyjście i stwierdzenie: tak, popełniłem błąd wymaga dużej odwagi cywilnej. Ja osobiście nie znam jednak żadnej osoby, która zawsze podejmowałaby w stu procentach dobre decyzje. Po zwycięstwie mówi się, że to moja zasługa, decyzja czy taktyka na mecz. Gdy się przegra, winna pogoda, sędzia lub przeciwnik - dodaje. Da się dostrzec, że w żużlu tak naprawdę rzadko kiedy ktoś przegrywa. Najczęściej ma pecha, względnie źle dobierze przełożenia, przeszkodzi mu sędzia lub w przypadku prezesów, niekorzystny regulamin. - Zdecydowanie większą sztuką jest przyznać się do porażki niż triumfować po sukcesie. W żużlu jest mnóstwo czynników i można znaleźć sobie bardzo wiarygodną wymówkę. W przypadku udanego występu pochwałom nie ma końca, dziękuje się wszystkim za wszystko. Tydzień później już ktoś przywiezie kilka zer i trudno jest mu powiedzieć: moja wina, zawaliłem temat. Usprawiedliwień jest pełno. Popularna wymówka to sprzęt, bo wiemy jak on jest w żużlu ważny i rzeczywiście może przyczynić się do gorszego występu - słyszymy. Jest takie powiedzenie "złej baletnicy przeszkadza rąbek u spódnicy". Wydaje się, że całkiem spora grupa żużlowców mogłaby sobie wziąć je do serca. Nikt nie podważa tego, że gdy ma się słabszy dzień, wiele rzeczy może przyczynić się do porażki. Nieco śmiesznie brzmi jednak zrzucanie winy np. na niewłaściwe przełożenie. Dobranie odpowiednich ustawień jest przecież jednym z elementów pracy żużlowca. Wyobraźmy sobie naszą reakcję, gdyby piekarz powiedział: nie wyszedł mi chleb, bo dobrałem złą temperaturę w piecu. Zabrzmiałoby to - delikatnie mówiąc - mało profesjonalnie. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź