Dariusz Ostafiński, Interia: Mija dokładnie 20 lat od samobójczej śmierci Roberta Dadosa. Spróbował raz, drugi, za trzecim razem skutecznie. Pan to rozumie? Marek Cieślak, były trener Dadosa w Sparcie Wrocław: Rozumiem. Moja żona mądre książki czyta i ona mówiła mi, że jak ktoś to zrobi raz, drugi, to ten trzeci raz będzie skuteczny. Te dwa pierwsze razy to była informacja, że on o tym myśli. Pan pewnie zaraz spyta, dlaczego w takim razie nikt tych sygnałów nie odczytał, nie zablokował tej trzeciej próby? Tylko, co tu zrobić? Siedzieć z nim? Pilnować? To nic nie da. Gwiazdor wystąpił w zawodach i zniknął. Mamy oświadczenie klubu Wystarczyło, że zdjął koszulkę Dlaczego w ogóle Dados znalazł się w takim fatalnym stanie psychicznym? - Jemu namieszał ten wypadek na ścigaczu. Zresztą lekarze tak mówili. Tłumaczyli, że to przez to miał te stany depresyjne. On był wtedy w ciężkim stanie. W jak ciężkim? Przed meczem w Rybniku chcieliśmy w siatkę pograć. Jak Robert zdjął koszulkę, żeby dołączyć do tej drużyny, która grała bez, to wszystkim się odechciało. Co zobaczyli? - Widok był przerażający. On miał całe ciało pokancerowane. Przecież jemu wycięli kawałek płuca, miał operację na otwartym sercu. Całe jego ciało było w bliznach. I nawet tak twardzi ludzie, jak żużlowcy nie mieli siły na to patrzeć. W środowisku aż huczało od plotek Jak to się stało, że on wrócił do żużla po takim wypadku? - Też się dziwię. Co prawda w drugim roku po wypadku zaczął jeździć lepiej, ale całe środowisko aż huczało od plotek. Przepraszam, ale akurat tego wątku dalej ciągnął nie będę. Nie wypada. Powiem tylko, że normalnie nie byłoby to możliwe. To też musiało mieć na niego wpływ. Jak on w ogóle funkcjonował? - Pamiętam, że nic nie wiedział. Choćby tego ile pieniędzy ma w klubie. Bardzo dbał o sprzęt i brał z klubu pożyczki na to, by utrzymać sprzęt w jak najlepszym stanie. Kiedyś przyszedł i księgowa powiedziała mu, że już nie ma pieniędzy. Trzeba było wtedy widzieć jego minę. Kiedy zrobił to po raz pierwszy? - W domu. Jechaliśmy wtedy na obóz. Czekaliśmy na niego, ale zamiast niego przyszedł jego mechanik Rafał Haj i powiedział, że go odratował. Za drugim razem ratowała go żona. Za trzecim razem nie było szans. Ja często o nim myślę, bo to był fajny, sympatyczny chłopak. Do czasu. Wypadek go bardzo zmienił. W takich stresujących chwilach łatwo się denerwował, robił się agresywny. Wszyscy jednak wiedzieli, że to przez tę chorobę. Było mu ciężko. Znikał w Szwecji. Szukała go policja Można mu było pomóc? - Można, ale on musiałby się bardziej otworzyć. My w klubie wielu rzeczy nie wiedzieliśmy. Mieliśmy tylko sygnały, że tam nie dzieje się dobrze. On jechał na ligę szwedzką, która jechała we wtorek, a wracał do domu w sobotę. Podróż do Grudziądza, gdzie mieszkał, zabierała mu długo czasu. Nikt nie wiedział, co się z nim dzieje. Raz zdarzyło się, że szukała go policja. Pamiętam, że w Polsce zdarzyło się, że zatankował pojazd i pojechał, nie płacąc rachunku. - Tak i wjechał w ślepą uliczkę, gdzie załapała go policja. To też był efekt uboczny tego wypadku na ścigaczu. Pan z nim rozmawiał? - Po drugiej próbie już wiedzieliśmy wszyscy, że to bardzo poważne. Ja go zapytałem wprost, czy on już rozwiązał te problemy, przez które targnął się na swoje życie. Powiedział, że jest dobrze. Oszukał mnie. Czułem, że tak jest, ale nic nie mogłem zrobić. Prawda jest taka, że on po tym wypadku powinien był się leczyć, a nie wracać do żużla. Uciekł trenerowi, pojechał pięć okrążeń Wrócił, bo nie wyobrażał sobie innego życia? - Może i tak, a może wrócił, bo nikt nie czuł z początku, jak to jest poważne. On był przed wypadkiem gwiazdą, Wrocław dał za niego 200 tysięcy, a to były wtedy duże pieniądze. I to też nie jest tak, że klub nic w sprawie Dadosa nie robił. Po tej pierwszej próbie otoczono go opieką. Na Grand Prix wysłano z nim trenera, a on mu uciekł, a potem jechał pięć okrążeń, zamiast czterech. Nikt nie wiedział tak naprawdę, co dzieje się w jego głowie. Pan rozmawiał z nim poważnie tylko raz? - Tak. Dla każdego to było trudne. Poza tym on nie potrzebował trenera, ale psychologa, lekarza. On powinien być w szpitalu. Tam powinni wyciągnąć z niego to wszystko, co w nim siedziało. Teraz już wiem, że on wtedy został z tym wszystkim sam i nikt nie wierzył, że jego da się z tego wyciągnąć. Bohater, który wpadł w kłopoty W żużlu mieliśmy wiele samobójczych śmierci. - Bo w żużlu wiele zła robi internet. Zawodnicy są bohaterami, a kiedy wpadają w kłopoty, to nagle ludzie zaczynają im dokuczać w taki najbardziej paskudny sposób. Czego taki biedak nie otworzy, to tam z nim ludzie jadą, a nie wszyscy są na to odporni. I potem tak się to kończy. Robert przed wypadkiem był dobrym zawodnikiem. Miał papiery na ligową gwiazdę. Po wypadku powinien był jednak skupić się na terapii. Jak to się działo, że w ogóle lekarze dawali mu zgodę na uprawianie sportu? - Lekarze nie chcieli. To były przeważnie zgody warunkowe. Przedłużali na miesiąc i on musiał co chwilę stawiać się w gabinecie. Lekarz nawet jak już podbił taką miesięczną zgodę, to mówił: on się powinien leczyć. Żal, że tego nie zrobił. Był taki młody, przed nim było całe życie. W przypadku potrzeby udzielenia pomocy lub rozmowy z psychologiem, skorzystaj z jednego z poniższych numerów telefonów: Czynny całodobowo, 7 dni w tygodniu telefon Centrum Wsparcia dla Osób Dorosłych w Kryzysie Psychicznym - 800 702 222 Dziecięcy Telefon Zaufania Rzecznika Praw Dziecka - 800 121 212 Możesz też odwiedzić stronę centrumwsparcia.pl, gdzie znajduje się grafik dostępnych specjalistów: lekarzy psychiatrów, prawników i pracowników socjalnych. W przypadku, gdy potrzebna jest natychmiastowa interwencja, zadzwoń na numer alarmowy 112.