Apator Toruń jeden z najbardziej znanych klubów żużlowych w Polsce i to nie może budzić wątpliwości, niezależnie od kibicowskich sympatii lub ich braku. Choć zespół w ostatniej dekadzie generalnie bardzo zawodzi, spadł nawet z PGE Ekstraligi, to jednak stanowi rozpoznawalną markę nie tylko w środowisku żużlowym. I nie jest to kwestia stadionu, który uchodzi za najlepszy na świecie stricte przeznaczony do tej dyscypliny. Toruń z żużlem kojarzył się zawsze. I może dlatego kibice są tam wymagający, na co często zwracają uwagę zawodnicy. Gdy drużynie nie idzie (a ostatnimi czasy dzieje się to dość regularnie), pojawia się mocna, ale często zasłużona krytyka. W sezonie 2024 nie jest inaczej. U siebie Apator potrafi pojechać świetnie, ale wyjazdy ma fatalne. Ostatnio skompromitował się w Lesznie, gdzie został rozniesiony przez bardzo osłabioną Unię. Kibice mają dość, ale najgorsze może być dopiero przed nimi. Czy Apator naprawdę może spaść? W tej chwili zespół zamiast walczyć o czołowe lokaty przed fazą play-off, realnie włączył się do walki o utrzymanie. I ma naprawdę kiepski terminarz. W niedzielę podejmie Motor Lublin I niemal na pewno nie zdobędzie punktów. Następnie jedzie do Wrocławia, ma u siebie Włókniarza, GKM i wyjazd do Zielonej Góry. Kto wie, czy absolutnie kluczowe nie okaże się to drugie starcie, czyli mecz z Betard Spartą Wrocław, która podobnie jak Unia, jest mocno osłabiona brakiem Taia Woffindena. Raczej nikt w Toruniu nie marzy nawet o zwycięstwie we Wrocławiu, ale Apator wręcz nie ma prawa wyjechać stamtąd z zerem (ma 14 punktów zaliczki i bonus jest obowiązkiem). Gdyby jednak tak się stało, zacznie się robić bardzo nerwowo. Nie jest wcale pewne, że przy takiej jeździe Apator pokona u siebie Włókniarza i zdobędzie bonus z GKM-em (ma 5 punktów straty). Na razie mało kto na poważnie bierze to pod uwagę, ale Apator naprawdę może za półtora miesiąca przeżyć szok.