Martin Vaculik to jeden z zaledwie dwóch aktywnych żużlowców pochodzących ze Słowacji. Mniej od zawodników jego ojczyzna ma chyba tylko żużlowych torów. Mimo to, kameralny obiekt w liczącej sobie 6500 mieszkańców Żarnowicy dwoi się i troi w próbach tworzenia kolejnych talentów. Najpierw wychował ojca zwycięzcy ostatniego turnieju Grand Prix - Zdenka, a później jego samego. 32-latek jest dla małego miasteczka ikoną o podobnej skali, co Adam Małysz dla Wisły. Gdy w zeszłym roku jego rodzinna miejscowość gościła turniej Grand Prix Challenge, wchodzący na trybuny zawodnik Stali Gorzów zebrał znacznie większy aplauz od swoich ścigających się kolegów. Vaculik nie miał konkurencji w swoim kraju Zwycięzca praskiej rundy Grand Prix bardzo szybko zdecydował się rozwijać swoją karierę na zachodzie. Jako szesnastolatek podpisał kontrakt z czeskim klubem AK Slany. Taki ruch był mu niezbędny, we własnym kraju nie miał wszak praktycznie żadnego rywala! Nie minęło sporo czasu, a w Czechach zaczął zmagać się z diametralnie innym problemem - był po prostu zbyt dobry! Tamtejsi kibice z jednej strony byli pod wrażeniem jego niebotycznego talentu, z drugiej jednak nie mogli pogodzić się z tym, że przygarnięta z trzeciego - według żużlów kryteriów - świata przybłęda nie daje żadnych szans swym rówieśnikom z ich kraju. Wieść o ogromnym potencjale Słowaka nie umknęła czujnym uszom działaczy z Polski. Jeszcze w 2006 roku Vaculik zadebiutował w pierwszoligowych rozgrywkach jako zawodnik KSM-u Krosno. Pierwszy sezon spędzony nad Wisłą nastolatek poświęcił na poznawanie specyficznych realiów tutejszych rozgrywek, ale w kolejny wjechał już na pełnym gazie. Jako zaledwie siedemnastoletni młokos wyrósł na absolutnego lidera podkarpackiego zespołu. Wykręcał średnio ponad dwa punky na bieg i coraz bardziej dusił się w marazmie niższych klas rozgrywkowych. Choć nie mógł jeszcze kupić piwa ani kierować samochodu, zdecydował się na przenosiny do najlepszej ligi świata. Wówczas właśnie po raz pierwszy podpadł polskim kibicom. Parafował umowę ze Stalą Rzeszów, choć wcześniej był już dogadany z jej derbowym rywalem, Unią Tarnów. Fani Jaskółek kipieli ze złości. Podczas bezpośredniego spotkania obu zespołów ogłuszyli Słowaka kakofonią gwizdów i wyzwisk. Było to dopiero preludium jego osobliwej historii, bo kontrowersje wokół transferowych decyzji Vaculika miały wkrótce stać się jego znakiem rozpoznawczym. Nie minęły dwa lata, a Słowak i tak trafił na Mościce. Po drodze odegrał jeszcze roczny epizod w Wybrzeżu Gdańsk. Chętnych na jego usługi, nawet tych występujących w Ekstralidze, było wówczas wielu. Spory talent, coraz większe doświadczenie, gwarancja przyzwoitych zdobyczy punktowych i oczywiście przepisy pozwalające klubom na wystawianie zagranicznych żużlowców z numerami przeznaczonymi dla młodzieżowców - suma wszystkich tych czynników czyniła z Vaculika naprawdę łakomy kąsek. Marek Cieślak zrobił z niego gwiazdę W Tarnowie Słowak spędził aż 6 lat. Z żadnym innym klubem nie udało mu się współpracować tak długo. Przełomowym dla Vaculika okazał się sezon 2012, w którym rużynę Jaskółek objął selekcjoner reprezentacji Polski Marek Cieślak. Bohater naszego tekstu miał 22 lata, cały okres juniorski za sobą i spore poczucie niedosytu. Jego talent nie mógł w pełni eksplodować. Lont odpalił dopiero legendarny trener. Już w pierwszych miesiącach pracy pod jego okiem żużlowiec zaczął sięgać szczytów. Stał się drugim najmocniejszym zawodnikiem Unii obok Grega Hancocka. Wraz z amerykańskim mistrzem, Leonem Madsenem, Januszem Kołodziejem i młodziutkim jeszcze Maciejem Janowskim Unia sięgnęła po mistrzowski tytuł. 22-latkowi świetnie szło również na innych arenach. W czerwcu - startując jako rezerwowy - wygrał swój pierwszy turniej Grand Prix. Na trzecim stopniu podium gorzowskiego finału stanął wtedy siedemnastoletni Bartosz Zmarzlik. Losy obu panów splotły się po raz pierwszy. Małopolskę Słowak opuścił przed sezonem 2016. Otrzymał lukratywną ofertę z Torunia, gdzie miał zastąpić Grigorija Łagutę. Kontraktowano go jako drugiego lidera. Rolę pierwszego miał pełnić jego stary, dobry znajomy - Greg Hancock. Plan spalił na panewce, bo przez większą część sezonu Vaculik nie mógł okiełznać kłopotów sprzętowych. Optymalną prędkość odnalazł dopiero podczas rundy rewanżowej. W kujawsko-pomorskim odnotowano ten progres. a Przemysław Termiński otwarcie wyrażał chęć zatrzymania swego stranieiri na dłużej. Musiał jednak obejść się smakiem, gdyż jego zawodnik zdecydował się podpisać umowę ze Stalą Gorzów. Zarzucano mu oddanie meczu! Transfer Vaculika? Wiecie już państwo, że oznacza to kontrowersje. W mediach szybko zaczęły pojawiać się kujawsko-pomorskie spekulacje o tym, iż Słowak był dogadany z nowym klubem jeszcze podczas trwania sezonu 2016. Stal zdobyła wówczas złoto Drużynowych Mistrzostw Polski, a srebro trafiło do... torunian. Słowak w pierwszym meczu finału pojechał zaś nieco poniżej swych możliwości zdobywając zaledwie 8 punktów. Ostatecznie nikt nie udowodnił mu jednak żadnych niesportowych zachowań, więc te oskarżenia należy uznać za czcze, zgodnie z zasadą domniemania niewinności. Dwa lata spędzone w Gorzowie? Mogło być lepiej, ale kibice Stali nie powinni narzekać. Vaculik kolejny raz świetnie sprawdził się w roli cichego lidera. Największe brawa i pełne podziwu cmoknięcia zbierał rzecz jasna Bartosz Zmarzlik, ale bez jego o 5 lat młodszego kolei trudno byłoby myśleć o srebrze i brązie Drużynowych Mistrzostw Polski. W stolicy lubuskiego zaczynano powoli zakochiwać się w dwudziestokilkuletnim Słowaku, ale wystarczył jeden fałszywy ruch, by cała piękna atmosfera trafia do kontenera na niesegregowane śmieci. Słowak krąży między dwoma wrogami Ta informacja spadła na środowisko jak grom z jasnego nieba - przed sezonem 2019 Vaculik parafował umowę z Falubazem Zielona Góra! Wyobrażacie sobie transfer z Wisły Kraków do Cracovii? Zamieńcie wątpliwej jakości ligę piłkarską na najlepsze na świecie rozgrywki żużlowe, a zrozumiecie powagę sytuacji. Gorzów długo nie mógł wyjść z szoku. Powody takiego ruchu? Do dzisiaj nie są do końca jasne. Prezes Zmora twierdził, że zawodnik przestał wywiązywać się ze swoich zobowiązań, żądał wysokiej podwyżki, a nawet namawiał kolegów do odejścia z drużyny. Słowak stanowczo zaprzeczał. Twierdził, że to klub zrezygnował z jego usług, a on sam chciał w dalszym ciągu reprezentować jego barwy. W Zielonej Górze początkowo traktowaną go z rezerwą typową dla gościa przychodzącego do drużyny z obozu odwiecznych rywali. Vaculik bardzo szybko zaskarbił sobie jednak sympatię nowych fanów. Zawodnik ten słynie z daru zjednywania sobie ludzi. Charakteryzują go szeroki uśmiech, biegła polszczyzna i ogromna erudycja. Wszystkie te zalety nie miałyby jednak żadnego znaczenia, gdyby nie multum dostarczanych przez niego ważnych punktów. 29-letni wówczas żużlowiec dołożył bardzo wiele cegiełek do zdobytego przez Falubaz brązowego medalu. Po sezonie przedłużył swój kontrakt. - w Zielonej Górze czuję się niesamowicie. Na pewno to jest miejsce, w którym chciałbym zostać na dłużej - deklarował. Rok później... przenosił się już do innej drużyny. Dobrze znanej sobie Stali Gorzów. Kibice byli na tyle skonfundowani decyzjami Słowaka, że nie wyrażali nawet wielkiego gniewu. Przyczepiono mu łatkę zawodnika niezbyt mocno przywiązującego się do klubowych barw, traktującego polską ligę jako ciekawe miejsce do zarabiania pieniędzy. Sam żużlowiec usprawiedliwiał swój ruch przyjaźnią z Bartoszem Zmarzlikiem. - - Nie tylko mogę nazwać go moim najlepszym przyjacielem jeśli chodzi o świat żużla, ale także poza nim. Gdy go spotykam, nie rozmawiamy tylko o speedwayu, ale najczęściej o normalnym życiu. Jestem niesamowicie zadowolony z relacji, jaką stworzyliśmy, gdyż Bartek jest naprawdę miłym i rozważnym człowiekiem. Dlatego tak się cieszę na przyszły sezon. Współpraca z najlepszym przyjacielem? To przecież idealny układ - mówił brytyjskiemu tygodnikowi Speedway Star. Od tamtego momentu nie zdążył jeszcze zmienić zdania. Wciąż przywdziewa żółto-niebieski kevlar. Słowak, choć w PGE Ekstralidze radzi sobie doprawdy genialnie, wciąż nie może odnaleźć optymalnej prędkości w cyklu Grand Prix. Po fenomenalnym występie w 2012 roku włodarze BSI nie wahali się ani sekundy nad przyznaniem mu dzikiej karty. Kolejny sezon okazał się jednak dla niego o wiele mniej udany. Zajął odległą trzynastą lokatę w klasyfikacji generalnej i wypadł z walki o medale indywidualnych mistrzostw świata na długie trzy sezony. Na najszybszą karuzelę świata powrócił dopiero w sezonie, w którym związał się ze Stalą po kontrowersyjnym finale w Toruniu. Grand Prix było dla niego katorgą! Mimo iż w rozgrywkach ligowych potrafił rozstawiać po kątach mistrzów świata, a w cyklu SEC wywalczył nawet indywidualne mistrzostwo Europy, to Grand Prix pozostaje dla niego ziemią niezdobytą. To znaczy taką, na której nie zdobył jeszcze ani jednego medalu. Najbliżej podium był w sezonie 2019, kiedy trzykrotnie stawał na podium pojedynczych rund, ale summa summarum wystarczyło to tylko do piątego miejsca. Impas w indywidualnych zawodach przełamać miała rewolucja w parku maszyn. Minionej zimy Słowak pochwalił się nawiązaniem współpracy z Bjarne Pedersenem, byłym świetnym żużlowcem. Duńczyk w latach swej świetności uchodził za największego perfekcjonistę świata speedwaya. W mediach przewidywano, że w boksie Vaculika wreszcie zapanuje święty spokój mający zwiastować nadejście sukcesów. Pierwszy miesiąc cyklu absolutnie storpedował te przepowiednie. Do Pragi zawodnik Stali przyjechał jako ostatni zawodnik klasyfikacji generalnej szargany problemami nawet w PGE Ekstralidze. Ku zaskoczeniu wszystkich udało mu się jednak pokonać rywali. Czeskim kibicom wróciły koszmary z pradawnych turniejów juniorskich. Na ich ziemi znów królował Vaculik. Spora w tym zasługa Bjarne Pedersena, który ofiarował mu swoje bardzo szybkie silniki. Serwisowane przez Witolda Gromowskiego jednostki okazały się na tyle potężne, że pozwoliły zawodnikowi sięgnąć po triumf? Czyżby nadeszło przełamanie? Czy Vaculik wreszcie zmierza po upragniony medal indywidualnych mistrzostw świata? Za klucz do takich sukcesów powszechnie uważa się stabilizację. Z Pedersenem u boku i długim kontraktem ze Stalą w sejfie, Słowak wydaje się wreszcie być spokojnym. Inna hipoteza dotycząca ogromnych sukcesów mówi jednak o tym, iż zdobywa się je z pole position, a nie cienia lepszego kolegi. Czyżby 32-latek zamierzał częściej rzucać wyzwania swemu przyjacielowi, Bartoszowi Zmarzlikowi? W półfinale praskiego turnieju bezpardonowo wywiózł go na szeroką pozbawiając szans na podium! Gorzowski park maszyn wkrótce okaże się zbyt ciasny na dwie największe gwiazdy Stali? Jeśli tak, to możemy już powoli zacząć smażyć popcorn. Dobrze wiemy z czym wiążą się transfery Vaculika.