Dobrucki wysłał reprezentacyjne zaproszenia do pięciu seniorów i siedmiu juniorów. Można wysnuć wniosek, że trener, który w minionym sezonie przejął schedę po Marku Cieślaku wyszedł naprzeciw oczekiwaniom ekspertów i opinii publicznej. Ta od kilku lat podważała sens zabierania na zimowe zgrupowania prawie trzydziestoosobowej grupy, skoro po likwidacji DPŚ najważniejszą imprezą światowej rangi jest SoN, a w nim można wystawić zaledwie trzech żużlowców. Dwóch seniorów i jednego juniora. Z góry wiadomo i tak, że jedno miejsce jest zarezerwowane dla Bartka Zmarzlika, a reszcie zostaje wyścig o rolę partnera dla najlepszego polskiego żużlowca. Do odchudzonej kadry załapali się wszyscy, czterej biało-czerwoni uczestnicy cyklu Grand Prix: Zmarzlik, Dudek, Janowski, Przedpełski plus Dominik Kubera. - Dobrucki wybrał najlepszych jacy są dostępni. Nie widzę kontrowersji. Gdyby mnie zapytano o reprezentację piłkarską, to mógłbym popsioczyć, że czasami powołuje się zawodników na wyrost, żeby kogoś dobrze zareklamować i szybko sprzedać na zachód. W żużlu coś podobnego nie ma racji bytu - mówi Rufin Sokołowski. Selekcjoner zrezygnował z dawnych gwiazd. Pod reprezentacyjną broń nie zostali powołani choćby bracia Pawliccy, czy Janusz Kołodziej. Średnia wieku wybrańców menedżera wynosi teraz 27,6, a to wyraźny sygnał, że Dobrucki zdecydował się na odmłodzenie kadry. - Zmiana pokoleniowa, to raz. Dwa, ci panowie nie dali argumentów sportowych, żeby zawracać sobie nimi głowę. Szanse występów w czymś poza meczami towarzyskimi, na tę chwilę mają marne. Ostatnio byli w kręgu zainteresowań trenera bardziej za nazwisko. Dla nich chyba nawet lepiej, że skupią się na spokojnej pracy w klubie. Przy ewentualnej eksplozji formy nikt ich nie straci z radarów - twierdzi były prezes Unii Leszno. Sokołowski nie wyklucza też scenariusza, że ktoś mógł Dobruckiemu odmówić. Jeśli przypomnimy sobie wydarzenia z końca rozgrywek w 2019 roku i zbiorowego rzucenia L4 na biurko Cieślaka przez Janowskiego, Drabika i braci Pawlickich, to ta teza wcale nie jest wyrwana z kosmosu. Polacy mieli wtedy zaplanowane spotkanie sparingowe z Resztą Świata. W Rybniku zamiast pięknego zwieńczenia sezonu i gwiazdorskich składów, zobaczyliśmy dożynki złożone z drugich garniturów. - Pan Marek zamknął wtedy drzwi do kadry "chorowitkom", był wściekły. Takie zdarzenia biorą się z tego, że ta reprezentacja wciąż jest tratowana jak piąte koło u wozu. Teraz na pierwszym planie jest kasa, a dopiero później "Orzełek". Zimna kalkulacja, ile można na tym zyskać, a ile stracić. To przykre, bo kiedyś był większy szacunek do barw narodowych - wyjaśnia Sokołowski.