- Janusz Kołodziej jest naszym sąsiadem - mówi Bartosz Filipowicz z DPS-u w Nowodworzu koło Tarnowa. Kołodziej, to mistrz Polski, jedna z gwiazd ligowego żużla i wychowanek Unii Tarnów. - Często go tutaj widzimy, tuż obok nas ma swój tor i szkółkę. Był gościem w naszym DPS-ie. Bardzo cierpliwym. Przez dwie godziny odpowiadał na pytania mieszkańców naszego domu. "Nigdy nie ma pewności. Zawsze może się coś wydarzyć" DPS Nowodworze zamieszkują ludzie z zaburzeniami psychicznymi. Przewlekle chorzy. Największy procent stanowią cierpiący na schizofrenię. Są cały czas na lekach. Stale pod opieką wykwalifikowanej kadry pielęgniarek, opiekunów i terapeutów. - Nigdy nie ma pan pewności. Mając takich pacjentów, zawsze coś może się wydarzyć - tłumaczy nam Filipowicz, który wraz z pracownikiem socjalnym Andrzejem Kudrańskim i fizjoterapeutą Łukaszem Rynkalem, mimo trudności organizują dla pensjonariuszy wyjazdy sportowe. Kilka dni temu byli na finale mistrzostw Europy na lodzie w Sanoku. - I byli zachwyceni - przyznaje Filipowicz. Taki wyjazd na zawody, to dla DPS-u duże wyzwanie. Muszą być nie tylko kierowcy, ale też opiekunowie, ktoś, kto poda leki i będzie trzymał rękę na pulsie. - Warto to jednak przejść. Dla naszych pacjentów wyjazd, to szansa zobaczenia czegoś nowego, forma aktywności i rehabilitacji. Chodzi o to, żeby nie siedzieli tylko w domu i patrzyli na cztery ściany, żeby wyszli do zdrowych ludzi, do społeczeństwa, zobaczyli takie normalne życie - opowiada nasz rozmówca. Kibice i działacze Unii Tarnów modlili się o ich powrót Kiedy wrócili z Sanoka, to już następnego dnia pytali: kiedy znowu pojadą na żużel. A jeżdżą od ponad 15 lat. Najbliżej mają na Unię Tarnów. DPS pierwsze bilety na Unię dostał w 2008. Darmowe. - Chcieliśmy się jakoś odwdzięczyć, więc nasi mieszkańcy zaczęli jeździć, sprzątać stadion. To nie były jakieś wielkie porządki. Ot pozbierali śmieci, pozamiatali, zgrabili trawę. Zrobili, co mogą - tłumaczy Filipowicz, a dyrektor Marta Jamrozik dodaje: - W pewnym momencie przestaliśmy sprzątać. Więźniowie to przejęli. Wtedy kibice i zarząd zaczęli się modlić o nasz powrót, bo więźniowie się nie przykładali. Wróciliśmy i wszyscy są zadowoleni. Klub, bo znów czysto i nasi mieszkańcy, bo znów mają zajęcie. Na Unii znają wszystkich. Prezesa, trenera, zawodników, a nawet toromistrza. Żużlowcy Unii regularnie odwiedzają DPS. Dla obu stron jest to szczególne doświadczenie. - Robert Wardzała, jak przyjechał, to zabrał ze sobą motocykl i woził nas na nim. To była dodatkowa atrakcja - śmieje się Filipowicz na samo wspomnienie tamtego wydarzenia. DPS gościł też Mariana Wardzałę, Marcina Rempałe, Jakuba Jamroga, Ernesta Kozę i Stanisława Burzę. "Kawa, herbata, papieros i tyle. Tak to jest przy chorobie psychicznej" Schizofrenia jest poważną chorobą. Jeśli jednak ma się nad nią kontrolę, jeśli mieszkaniec zażywa leki, to można próbować normalnie żyć. Spotkania ze sportowcami i wyjazdy na mecze są namiastką takiego życia. - Choć nie wszyscy z tego korzystają. Niektórych to nie interesuje, jeszcze inni są w słabszej kondycji fizycznej i nie mogą - opowiada Filipowicz. W ogóle nie jest łatwo zachęcić mieszkańców DPS do aktywności. Jak słyszymy od ludzi pracujących w ośrodku, to większość najchętniej żyłaby od jednego posiłku do drugiego, spędzając czas samotnie. - Tak to jest przy chorobie psychicznej. Kawa, herbata, papieros i tyle. Niekoniecznie ruch. Staramy się, żeby jednak ta rzeczywistość była inna. Mamy grupę ludzi, którzy chcą zrobić coś więcej, chcą coś więcej pokazać. I często poświęcają swój czas, bo zawody są w soboty czy w niedzielę, więc to się odbywa kosztem życia rodzinnego. Kochamy jednak swoją pracę - przekonuje Filipowicz. Wyjść udało się trzem osobom Dla mieszkańców te atrakcje są takim oderwaniem od szarej rzeczywistości. Bo na DPS są skazani. Tam mieszkają, tam są zameldowani, a szanse na to, że kiedykolwiek stamtąd wyjdą na stałe, są znikome. - W naszym przypadku udało się to trzem osobom. W ciągu 20 lat - zaznacza Filipowicz. - Nasz dom jest dla dorosłych. Są dwudziestolatkowie, ale też tacy, co dobiegają do pięćdziesiątki - wyjaśnia pani dyrektor Jamrozik. - Każda z tych osób ma swoją historię, ale nie mogę o nich mówić, bo to byłoby nieetyczne. Ta choroba jednak nie wybiera. Mamy ludzi po studiach, mamy takich, co względnie prawidłowo funkcjonują, przyjmując leki, ale mamy też takich, którzy nie wiedzą, co się z nimi dzieje, jakie mają schorzenie. Dwie z nich założyły rodziny Dwie z osób, które opuściły ośrodek, nawet założyło rodziny. Większość zostanie jednak w ośrodku do końca. - Schizofrenia, depresja, zaburzenia zachowania, to są te najtrudniejsze przypadki. Jak ktoś ma raka, to cała rodzina gromadzi się wokół i próbuje pomóc. Jak ktoś cierpi psychicznie, jak mówi i widzi dziwne rzeczy, to już tak się nie dzieje. Dlatego chcemy im dać namiastkę rodziny - wyjaśnia pani Jamrozik. - Ten DPS jest jednak dla wielu z nich najlepszym, co mogło ich spotkać. Wcześniej niejeden z naszych mieszkańców żył w trudnych warunkach, był zaniedbany, często nie posiadał nawet rodziny. My im daliśmy opiekę i robimy, co w naszej mocy, żeby pokazać też serce, dać im cel. Jeździmy z nimi na mecze, na wakacje za granicę do hoteli z basenem w kurortach nad morzem. Byliśmy nawet w Rzymie na kanonizacji Jana Pawła II - tłumaczy pani Marta, dodając, że bez oddanej załogi i ludzi kochających swoją pracę nigdy by tego nie dała rady zrobić. 60 osób z flagami. "Serce rosło" Ludzie na stadionach świetnie ich przyjmują. Byli już w Gdańsku, we Wrocławiu, Mielcu, Krakowie, Niecieczy i kilka razy na PGE Narodowym. Na meczach piłkarskiej reprezentacji i na Grand Prix. - Pan Przemek Szymkowiak z Ekstraligi Żużlowej dał nam bilety, zwiedziliśmy stadion, zobaczyliśmy wspaniałe zawody. W tym roku znowu pojedziemy - zdradza Filipowicz. Mieszkańcy DPS w Nowodworzu nie tylko jeżdżą na zawody. Oni też uprawiają sport. Na terenie ośrodka są boiska do piłki nożnej, ręcznej, kosza i siatkówki. Drużyna DPS jeździ na międzynarodowe turnieje piłkarskie osób niepełnosprawnych do Torunia. Była tam kilka razy. Poza tym mieszkańcy startują w zawodach pływackich, uprawiają też wspinaczkę na ściance. - Ich życie zaczyna się kręcić wokół sportu, a nie choroby. W trakcie ostatniego mundialu zrobiliśmy nawet strefę kibica. Sami musielibyście to zobaczyć. Nawet 60 osób z flagami, serce rosło - kończy nasz rozmówca.