W poniedziałkowe popołudnie Gniezno w wielu miejscach znalazło się pod wodą, a na ulicach było biało od kulek gradu, który leciał razem z deszczem. Gdzieniegdzie leżał grad wyglądający niczym bryły lodu. Doszło do wielu podtopień i zalań. Straż Pożarna dostała wczoraj blisko 300 zgłoszeń. Telefon rozgrzany do czerwoności. Niedawno Grand Prix, teraz desperacko szuka pracy Sytuacja była dramatyczna, nie można było nawet wyjść z budynku Dramatyczna sytuacja była też na stadionie żużlowego Startu Gniezno, który w środę ma jechać zaległy mecz Krajowej Ligi Żużlowej z MF Trans Landshut Devils. - Zrobimy wszystko, żeby spotkanie się odbyło, bo jechaliśmy u siebie 30 marca, z terminami jest krucho, więc jak teraz odwołamy, to na kolejny domowy mecz będziemy musieli czekać do lipca - opowiada Radosław Majewski, dyrektor Startu. Majewski wraz z innymi pracownikami klubu oglądał poniedziałkową nawałnicę z okien budynku klubowego. - Zostaliśmy w nim uwięzieni. Woda stała nie tylko na torze i murawie stadionu, ale i na parkingu. Jedynie wysokim autem można było wyjechać. Najpierw trzeba się jednak było do tego auta dostać, a to łatwe nie było - przyznaje Majewski. Woda wlewała się na stadion od ulicy Wrzesińskiej - Wszystkie media huczały o tym, co działo się nad Gnieznem. Zalane zostały główne ulice, mnóstwo posesji, parki i nie tylko. Jak chodzi o nieckę stadionu i tor, to pod wodą było 80 procent. Na łukach tor jest podniesiony i w tych miejscach wody nie było - mówi dyrektor klubu. Woda wlewała się na stadion od ulicy Wrzesińskiej. Tor i murawa bardzo szybko zamieniły się w wielki staw. Obiekt ma odwodnienie liniowe i studzienki, ale nie nadążały one z odprowadzeniem wody. Opad był tak intensywny i tak dużo wody spadło w jednym czasie, że wszystkie zabezpieczenia okazały się nieskuteczne. Pompy pracowały do północy - Gdy tylko skończyło padać, to uruchomiliśmy pompy. Tuż przed północą skończyliśmy pracę, pozbyliśmy się całej wody. Oczywiście tor po takim czymś jest mocno odmoczony, ale liczymy na to, że odjedziemy środowy hit z Landshut - przyznaje Majewski. Pracownicy klubu równocześnie prowadzą prace związane z osuszaniem toru i robią inwentaryzację urządzeń, które były pod wodą. Już sprawdzono bandy dmuchane, które na szczęście zadziałały. Teraz pod lupę pójdzie maszyna startowa. - Na szczęście park maszyn nie został zalany i nie ma żadnych strat w sprzęcie i motocyklach. Jedynym zmartwieniem pozostaje ta maszyna - zauważa nasz rozmówca. Nadal mają przed oczami zalane do połowy koziołki reklamowe Teraz tor wygląda całkiem nieźle, zważywszy na to, co się wydarzyło. Pogoda, która wczoraj dała działaczom w kość, dziś pomaga. - Jest słońce, temperatura powyżej siedemnastu stopni, dlatego jesteśmy dobrej myśli - przyznaje Majewski. W klubie nie kryją, że pozbieranie się po rekordowym opadzie łatwe nie było. Pracownicy wciąż mają przed oczami widok stojących na murawie koziołków reklamowych, które były zalane do połowy. Mówią jednak, że trzeba było zakasać rękawy i brać się do roboty, bo nikt nie chce czekać na kolejny domowy mecz dwa miesiące. - I my i nasz rywal mamy zawodników startujących w innych ligach, więc choć kalendarz ligi nie jest zbyt obszerny, to naprawdę trudno o terminy. Nie chcemy czekać do lipca, dlatego pracujemy, licząc na to, że uda się ten odmoczony tor osuszyć i pojechać w środę drugi raz w tym roku u siebie - kwituje Majewski. Stracą swoje gwiazdy? Rozsyłają oferty po innych klubach