Włókniarz Częstochowa czeka już piętnaście lat na finał PGE Ekstraligi. Oczekiwanie byłoby krótsze, gdyby nie 2013 rok. Kibice z Częstochowy najchętniej zapomnieliby o tamtym sezonie, kojarząc go jako jedno z największych traumatycznych żużlowych przeżyć. Włókniarz miał wtedy bardzo mocną ekipę, zajmując drugie miejsce w rundzie zasadniczej. W półfinale częstochowianie trafili na mierzący wysoko Unibax Toruń. Pierwszy mecz torunianie wygrali u siebie 49:41. Drugi pojedynek przeszedł natomiast do historii polskiego żużla. Przed biegami nominowanymi na tablicy widniał remis 39:39. Dramaturgia zaczęła się w 14. wyścigu, kiedy to Artur Czaja przywiózł wraz z Łagutą podwójne zwycięstwo. By awansować do finału, Włókniarz musiał wygrać ostatni bieg 5:1. W dwumeczu byłby remis, dlatego to częstochowianie cieszyliby się z awansu. Zadanie należało do bardzo trudnych, bo Darcy Ward w pięciu startach nie znalazł pogromcy. Pierwsze podejście do biegu zakończyło się wykluczeniem Tomasza Golloba, co dodatkowo rozbudziło apetyty fanów na stadionie. W powtórce Jepsen Jensen zamknął Warda na pierwszym łuku, z czego skorzystał Holta. Chwilę później kibice wpadli w euforię, bo na drugim łuku Ward z trudem utrzymał się na motocyklu, tracąc przy tym kontakt z rywalami. Gdy wydawało się, że wszystko stało się jasne... na początku ostatniego okrążenia Rune Holta zaliczył defekt. Stadion w jednej chwili zamarł, nie wierząc w to, co właśnie się wydarzyło. Gorycz po tym pyrrusowym zwycięstwie jest jednak mniejsza. Kilka dni po meczu zweryfikowano wynik, gdyż Czaja nie mógł wystąpić w 14. biegu. Henryk Gluecklich był już mistrzem Polski... Przed laty ikoniczny defekt zaliczył Henryk Gluecklich, a miało to miejsce w finale Indywidualnych Mistrzostw Polski w 1972 roku. Na torze w Bydgoszczy żużlowiec Polonii chciał sięgnąć po wymarzone trofeum. Nie obawiał się on konkurentów, mimo że na liście znaleźli się m.in. Zenon Plech, Marek Cieśla, Paweł Waloszek, czy też Józef Jarmuła. Gluecklich był jednak tego dnia świetny, wygrywając cztery wyścigi z rzędu. Mistrzostwo praktycznie miał już w kieszeni. W ostatnim wyścigu, gdy także jechał na prowadzeniu, nagle motocykl odmówił posłuszeństwa. Co ciekawe, sprzęt należał do klubowego kolegi - Andrzeja Koselskiego. Ten oddał swój motocykl, gdyż bał się, że zdefektować może wyeksploatowana maszyna lidera. - Kiedy byłem daleko z przodu, pomyślałem o oszczędzaniu silnika [...]. Tak mija pierwsze okrążenie, drugie. Na trzecim wchodzę w drugi łuk, gdy raptem motocykl staje w miejscu. Zatarł się silnik. Moralnie czułem się mistrzem, faktycznie jednak zająłem trzecie miejsce [...]. Po tylu latach oczekiwania stanąłem w końcu na podium IMP, nie czułem jednak z tego powodu ani grama zadowolenia - w swojej książce opisał Gluecklich. Andrzej Huszcza i Pontus Aspgren o krok walki o mistrzostwo świata Złośliwość rzeczy martwych potrafiła też zablokować drogę do bram raju. Tak można nazwać Indywidualne Mistrzostwa Świata, w których wystąpić chce każdy żużlowiec. W 1988 podczas ostatniej fazy eliminacji do IMŚ świetnie radził sobie Andrzej Huszcza. Zielonogórzanin zdobył w trzech biegach osiem punktów. Legendzie przydarzył się jednak nie jeden, a dwa defekty z rzędu. O finale pozostały marzenia, gdyż zawodnik wypadł poza czołowe lokaty, a w późniejszych latach nie był już tak blisko sukcesu. Huszcza walczył o jeden dzień rywalizacji. Pontus Aspgren stracił natomiast cały sezon jazdy w Grand Prix 2020. GP Challenge szedł Szwedowi bardzo dobrze. Po czterech seriach startów miał on na koncie dziewięć punktów, co dawało mu realne szanse na awans. W ostatnim biegu Aspgren mógł liczyć na sukces, bo oprócz solidnie jadącego Juricy Pavlicia obsadę gonitwy stanowili słabo spisujący się Robert Lambert i Chris Harris. Marzenia szybko legły w gruzach. Skandynaw zaliczył defekt już na starcie. Rozczarowanie musiało być jeszcze większe, gdy okazało się, że do miejsca w Grand Prix wystarczyło zawodnikowi zdobycie dwóch punktów.