Michał Konarski, Interia: To jak z tym jest - czy zawodnicy nie umieją przyjąć krytyki? A może mylą ją z hejtem? Marcin Majewski, dziennikarz, były szef żużla w Canal Plus: Niektórzy żużlowcy są po prostu zdecydowanie przewrażliwieni na własnym punkcie. Mogliby dostrzec, że czasem daną opinię można odebrać bardziej jako troskę niż jakieś czepianie się. Ma pan na myśli kogoś konkretnego? - Piotr Pawlicki to na przykład zawodnik, którego wręcz podziwiam. Sylwetka jedna z najlepszych na świecie, potężny talent do tego sportu. Swego czasu zaczęto jednak zwracać uwagę na szereg zachowań pozatorowych, które mogłby mu szkodzić. Ale przecież to tylko i wyłącznie w dobrej wierze. Nikt nie chciał mu zrobić pod górkę, wręcz przeciwnie. Teraz widzę, że Piotr sportowo dojrzał. Bo tak postrzegam jego odejście z Leszna, które na pewno było trudną decyzją. A co z tym hejtem? - Trochę za dużo się używa tego słowa. Na przykład po skandalu w Krośnie, kiedy to nie rozegrano ostatecznie finału IMP, ja jako kibic mam prawo wiedzieć jakie były tego powody i głośno domagać się odpowiedzi. Oczekuję jasnego stanowiska, którego nie było. I takie sprawy powodują nasiloną krytykę, czasem też hejt. Trzeba być mężczyzną, powiedzieć coś wprost. Mamy do czynienia z niebezpiecznym trendem, nie tylko w żużlu. Są tematy tabu, których lepiej nie poruszać. To choćby kwestia startu Rosjan w polskiej lidze. Tutaj podziwiam Igę Świątek, która jasno i klarownie opowiada się za pewnymi kwestiami. Są tematy, w których nie można być elastycznym. Wóz albo przewóz. Wracając do pytania, do dzisiaj nie wiem dlaczego zawody w Krośnie odwołano. A ja do teraz nie wiem, o co chodziło w niedawnej wypowiedzi Dominika Kubery. Jaki hejt Zmarzlika, jakie deptanie? - Nie do końca znam kulisy tego materiału. Na pewno jest czasem problem z odróżnianiem hejtu od krytyki. Dominika szanuję na pewno za to, że wprost powiedział o sposobie, w jaki rozstano się z nim w Lesznie. W tych czasach niewielu by się na to zdobyło. Z Hampelem w Motorze przecież rozeszli się w super atmosferze. A więc da się. To nie jest gruba ryba. Tym transferem niewiele ryzykują Wie pan, że zawodnicy często czytają komentarze na swój temat, mimo że wszem i wobec mówią coś innego? - To czytanie jest karygodne. Ok, to w takim razie jeśli zawodnik X faktycznie czuje się przez kogoś hejtowany, niech podejmie jakieś kroki. Niekoniecznie prawne. Poza tym przypomnijmy, że żużlowcy to osoby publiczne. Oni muszą się zmierzyć z uwielbieniem czy nadmierną krytyką. Wybrali ten zawód świadomie. Tymczasem oni czasem nawet nie chcą nawet dyskutować, jak ja to mówię, na argumenty. Oczywiście nie wszyscy, ale to się zdarza. Nauczmy się dialogu. A przede wszystkim nie czytajmy komentarzy na swój temat. I jeszcze jedna sprawa - żużlowcy mogliby czasem powiedzieć, że po prostu zawalili. A tymczasem jest sprzęt, pogoda, pech czy dowolny argument. Nie potrafią przyznać się do błędu Sławomir Kryjom pisał kiedyś, że dostaje szału jak gość zawali mu mecz, a potem mówi: this is speedway. - W stu procentach Sławka jako menedżera rozumiem. Oni są tak odważni, by ryzykować życiem co kilka dni, a nie potrafią przyznać się do błędu? Tu nie chodzi o jakieś samobiczowanie, a o przyznanie do błędu. Tylko tyle i aż tyle. To jeszcze jeden zawodnik. Da się w tych czasach funkcjonować w przestrzeni publicznej z takim podejściem do ludzi, zwłaszcza do mediów, jakie ma Maksym Drabik? - Nie, nie da się. Może opowiem jedną historię. Rok temu przed sezonem chciałem z nim porozmawiać, ale nie mogłem się z nim skontaktować. Pofatygowałem się, pojechałem na sparing do Lublina. Powiedział mi, że nie jest gotowy. Zadeklarował, że oddzwoni. Nie oddzwonił do dziś. Zrobiłem pierwszy krok, postarałem się. Maksym sam sobie robi krzywdę. Musi to przepracować, bo tak się nie da. To wygląda wszystko jak robione przeciwko komuś. Może da radę to zmienić, a może już nie. Najgorszą rzeczą dla sportowca jest obrażanie się na media. Stawianie granic owszem, ale nie fochy. Dziennikarze boją się trudnych pytań? A nie uważa pan, że w żużlu dziennikarze boją się zawodników i unikają trudnych pytań? - Oczywiście, że tak jest. Jako szef żużla zawsze walczyłem o trudne pytania, jeśli była taka konieczność. To element naszej pracy. Nie zakłamujmy rzeczywistości, bo temat niewygodny itd. A jak słyszę, by nie mieszać sportu z polityką to mnie krew zalewa, no Chryste. Przecież zwłaszcza w obecnych czasach to wszystko się łączy. Bartosz Zmarzlik kiedyś narzekał, że dostaje ciągle takie same, sztampowe pytania. Ale od jakiegoś czasu na pytania trudne reaguje bardzo nerwowo, wręcz niegrzecznie. Sam już nie rozumiem, o co im chodzi. - Niewygodne pytania to obowiązek dziennikarza. To stara, dobra szkoła. Oni muszą być na to gotowi. Co on wygaduje? Amator z Włoch nabija się z Polaka Sądzę też, że kibice "rozpuszczają" zawodników. Każdy z nich ma taki swój "kościółek", ludzie którzy poprą nawet największą głupotę przez nich napisaną. A potem taki zawodnik myśli, że jest bezkarny i nie podlega krytyce. Ludzie lajkują mu nawet komentarze obraźliwe dla innych. - To już kwestia kultury osobistej poszczególnych zawodników i o tym sam się przekonałem. Prawda w oczy kole i żużlowcy o tym wiedzą. Zawodnicy hejtu nie chcą, krytyki często nie tolerują. Ale sami piszą: żałosny artykuł, marny dziennikarzyna. Hipokryzja? - Może podam przykład Gleba Czugunowa. To jest niedopuszczalne, co on powiedział do Mateusza Puki. Wyobraża pan sobie, co by było gdybyśmy to my dziennikarze tak mówili o żużlowcach? Media pytają, bo ludzie chcą wiedzieć. Takie prawo nas wszystkich, a dziennikarze od tego są. Jeśli nie chce się odpowiedzieć na jakieś pytanie, można to załatwić w zupełnie inny sposób. Lubię tego chłopaka, ale zachował się bardzo źle. Radzę mu, by po prostu przeprosił. Nigdy nie jest za późno. A warto to zrobić. Każdy ma gorsze chwile, słabsze momenty. Ale starajmy się naprawiać błędy.