Przez dziewięć lat Zbigniew Fiałkowski był jedną z najważniejszych osób w polskim żużlu. Miał mocną pozycję, choć zarzucano mu łączenie funkcji w PZM z rolą członka rady nadzorczej w GKM-ie Grudziądz. Żartowano, że dopóki Fiałkowski będzie w związku, to GKM nigdy nie spadnie. W połowie listopada działacz stracił jednak funkcję. Ruszyła lawina spekulacji. Mówiono, że stał się "kozłem ofiarnym", że zapłacił za skandal w trakcie finału IMP w Krośnie, gdzie był przewodniczącym, a zawody się nie odbyły. Ta afera przykryła złoty medal zdobyty dzień wcześniej przez reprezentację Polski. Czy teraz GKM Grudziądz spadnie z PGE Ekstraligi? Dariusz Ostafiński, Interia: Ostatnio, od co najmniej dwóch osób słyszałem, że teraz, jak już pana nie ma w GKSŻ, to GKM Grudziądz spadnie z PGE Ekstraligi. Zbigniew Fiałkowski, były działacz GKSŻ, członek rady nadzorczej GKM Grudziądz: Żyjemy w wolnym kraju, więc każdy może mówić, co chce. Byłoby jednak dobrze, jakby to polegało na prawdzie. Nie wiem, czy GKM spadnie. To zależy od zawodników, ich umiejętności, toru i innych rzeczy. Ja nigdy się nie wtrącałem, nigdy nie rzucałem klubowi koła ratunkowego. Dotąd te wyniki sportowe GKM-u w Ekstralidze nie były satysfakcjonujące. Raz drużyna zajęła piąte miejsce. Poza tym miała szczęście, dużo szczęścia. To tyle. Dodam, że terminarz na sezon 2024 jest najgorszy od lat, a Fiałkowski nie ma z tym nic wspólnego. A pamięta pan, jak w sezonie 2015 GKM zajął ostatnie miejsce w Ekstralidze, ale z niej nie spadł. - Pamiętam. Wtedy pierwszą ligę wygrała drużyna z Daugavpils, której przepisy uniemożliwiły start w Ekstralidze. Inni nie chcieli startować i w końcu stanęło na tym, że GKM zostaje, bo jest klubem stabilnym. Może pan z ręką na sercu powiedzieć, że nigdy nie zrobił niczego, co by pomogło GKM-owi się utrzymać? - Mogę spokojnie spojrzeć w lustro, a nie wiem, czy tak niektórzy, co to opowiadają te rzeczy o mnie, mogliby zrobić to samo. "To pytanie do nowego przewodniczącego" To, za co usunęli pana z GKSŻ? - To złe pytanie. Nikt mnie nie usunął. Kadencja GKSŻ wygasła 17 listopada 2023 roku. Został wybrany nowy przewodniczący Ireneusz Igielski i miał prawo wybrać od trzech do siedmiu ludzi według swojego uznania. Wziął trzech, prócz siebie Dariusza Cieślaka i Leszka Demskiego. Miał do tego prawo. Ja tylko dodam, że mniejszy skład, to skuteczniejsze działanie. W ostatniej kadencji GKSŻ też było nas trzech. To jak tamto pytanie było złe, to zapytam, dlaczego nowy przewodniczący pana nie wybrał? - To pytanie do niego, nie do mnie. Widać wolał współpracować z innymi. Jego prawo. Gdybym ja został przewodniczącym, to też dobrałbym takich, co mi pasują i też byłyby pytania. "Zapłaciłem Tadeuszowi za BMW", mówi Fiałkowski Może nie wybrał pana w związku z tym, że jednak wiele mówiono o pana zażyłych relacjach z prezesem Wybrzeża Gdańsk Tadeuszem Zdunkiem, o tym, że dba pan o interes tego klubu. - To jest bzdura. Dziwię się ludziom, którzy takie rzeczy opowiadają. Zamówiłem nowe BMW w salonie Tadeusza w kwietniu 2014 roku jak nie byłem członkiem GKSZ, a ludzie zaczęli gadać, że Zdunek płaci mi za auto. Ale ja za nie zapłaciłem z mojego konta, mogę faktury pokazać. Uniknąłby pan niezręcznej sytuacji, gdyby kupił auto, gdzie indziej. Jest wiele salonów w Polsce. - Może, ale chyba każdy z nas rozumuje tak samo. Jakby pan miał kupić auto, to pojechałby pan do kolegi, kogoś, kogo pan zna, czy 300 kilometrów dalej do obcego salonu? Jasne, że do kolegi, ale mógł pan przewidzieć, że to zrodzi wątpliwości, bo w żużlowej centrali pan był szefem pana Zdunka. - Ja nie byłem nigdy szefem dla żadnego prezesa klubu, tylko z nimi współpracowałem w ramach swoich obowiązków. A w takim razie to ja zadam jeszcze inne pytanie. Czy jak tragicznie zginął na torze Grzegorz Knapp, to, do kogo miałem dzwonić w sprawie sprowadzenia zwłok z zagranicy? Do zakładu w Grudziądzu, czy to Witolda Skrzydlewskiego, właściciela Orła? Ja zadzwoniłem do Witolda, żeby pomógł i on to zrobił bez problemu. Za darmo. Rozumiem, ale tych spraw chyba nie da się wprost porównać. - Mnie chodzi o coś innego. Mianowicie o to, że ja potrafię odróżnić sprawy prywatne od służbowych. Gdybyśmy byli tacy skrupulatni w innych sprawach, jak w kwestii tego auta, to nie mógłbym jechać do Łodzi na prezentacje Orła, bo to też zrodziłoby plotki. A ja pojechałem, bo Witold mnie zaprosił i uznałem, że wypada. Na wielu takich imprezach organizowanych przez kluby byłem i czy to miało zmieniać mój stosunek do prezesów. Dodam jeszcze, że zrobienie z kimś interesu wcale nie musi się przekładać na jakieś naganne zachowania. I nigdy nie pomógł pan Wybrzeżu? Chodzi o klub, który w medialnych doniesieniach długo był przedstawiany, jako niezbyt rzetelny płatnik. Zawodnicy dziwili się, jak to może uchodzić klubowi płazem. - Przez dziewięć lat, kiedy byłem w GKSŻ, to było wiele takich spraw. Wielu klubom, ale i też zawodnikom, pomogłem rozwiązać różne problemy w tym płatności wobec zawodników. Nigdy jednak nie było tak, że ktoś miał u mnie specjalne względy. "Nikomu nie sprzyjałem", przekonuje były działacz GKSŻ Druga strona, czyli zawodnicy, odbierała to inaczej. Z czego to wynikało? Przymykaliście oko, bo baliście się, że jakiś klub może zniknąć z mapy? - Często gęsto winni byli sami zawodnicy, którzy nie składali do klubów monitów z prośbą o płatności i potem nie było punktu zaczepienia. Albo zaległości z kwietnia zgłaszali we wrześniu. Co my wtedy mieliśmy zrobić. Ja powiem, że ze swojej strony zrobiłem wszystko, by zmienić punk regulaminu dotyczący tego, kiedy zaległość zaczyna być problemem. Obowiązywał zapis, że zaległością jest 60-dniowa zwłoka w płatności, można złożyć wniosek o rozwiązanie kontraktu. Dzięki moim zabiegom, to miało być zmienione na 30 dni. Chce pan powiedzieć, że sprzyjał pan zawodnikom, nie klubom? - Nikomu nie sprzyjałem. Ani klubom, ani zawodnikom. Mediowałem między tymi dwoma stronami, starałem się wspólnie z przewodniczącym Szymańskim rozwiązywać konflikty. Piotr wiele razy wydzwaniał do prezesów, bo dostawał pisma ze Szwecji i z Anglii, gdzie tamci prosili o interwencję, bo polski klub nie płacił. Nie biegliśmy z tym do mediów, robiliśmy swoje i w dziewięćdziesięciu procentach to nam się udawało. Dlaczego w Krośnie jeździł walcem? To może nie ma pana w GKSŻ z powodu tego, co stało się w Krośnie na finale IMP, gdzie dzień po złocie w Drużynowym Pucharze Świata mieliśmy wielki skandal. - Nie powiem za dużo, bo wyjaśnienia ukażą się niedługo. A poza tym proszę zapytać obecnego przewodniczącego, jak już mówiłem. Ja chcę tylko wiedzieć, czy czuje się pan winny. Polskę obiegły zdjęcia, jak pan jeździ walcem po torze w Krośnie. - W ciągu dwóch lat, kiedy przygotowywałem tory na dziewięć indywidualnych imprez, na niejednej maszynie jeździłem i to tylko po to, żeby przygotować tor regulaminowy. Na siłę chciał pan jednak przeprowadzić imprezę, gdy trzeba było odpuścić. - Pozwoli pan jednak, że uchylę się od odpowiedzi. Jak powiedziałem, ukaże się ona niebawem. Sprawa sędziego Substyka. "Remik skończył 18 lat" A w kwestii wywiadu sędziego Remigiusza Substyka ma pan sobie coś do zarzucenia? Mówią, że to pan go namówił, żeby powiedział o sędziach na telefon. - Z tego, co znam Remka, to on już 18 lat dawno skończył i sam o sobie decyduje. Znowu wkłada mi się coś, z czym nie mam niczego wspólnego. Szkoda komentarza. Proszę się nie dziwić tym sugestiom dotyczącym byłego sędziego. Był gościem GKM-u w loży VIP. - Nie był gościem GKM-u tylko moim i dopiero wtedy, gdy przestał być sędzią ekstraligowym. Był kilka razy. Czasem z żoną, czasem sam. I uważa pan, że to było w porządku? - Uważam, że tak. Wielu ważnych przedstawicieli było w tej loży. Rozumiem, że był ktoś z PZM, czy z Ekstraligi, ale sędzia, od którego zależą decyzje w meczu. Pytałem innych sędziów. Byli zdziwieni. Oni nie chodzą po lożach. - Jednak GKM żadnej przychylności dzięki temu nie zyskał. Jak powiedziałem, on już wtedy Ekstraligi nie sędziował. To był mój gość i tyle. Jak ktoś widzi w tym coś złego, to ja się nie będę kłócił. Uważam jednak, że miałem prawo go zaprosić jak i inne osoby. Czy rządził w GKM z tylnego siedzenia? Znowu jesteśmy przy GKM-ie, gdzie jest pan członkiem rady nadzorczej, a równocześnie był pan w GKSŻ. Wiele osób miało z tym problem. - To bardzo proszę tych, co mieli problem, żeby sobie poczytali kodeks spółek handlowych i zobaczyły, jakie są obowiązki rady nadzorczej. Ona nie zarządza klubem, a jedynie nadzoruje prace zarządu. A pan nie rządził z tylnego siedzenia? - Poprzedni prezes Arek Tuszkowski i ten obecny, czyli Marcin Murawski wiele razy dzwonili do mnie z prośbą o opinię, zadawali pytania, odwoływali się do mojego doświadczenia. Ja im te opinie dawałem i dalej będę to robił. Jednak to wszystko. "Podniósł mi pan ciśnienie". Co tak zabolało działacza? W sprawę Wadima Tarasienki chyba jednak zaangażował się pan mocniej. - Pamiętam, że wtedy rozmawialiśmy i trzy razy zwracałem panu uwagę, żeby nie pisać, że Tarasienko nie pojedzie jaklo Polak. Pan taką narrację wprowadzał, a ja mówiłem, że ktoś wsadza pana na minę. Bo czy regulamin związku może być w kolizji z polską konstytucją? Na pewno nie, co wykazał Rzecznik Praw Obywatelskich w innym portalu. Wiem, że w Ekstralidze mieli niemal pewność, co do tego, że ze wmieszaniem w sprawę Rzecznika Praw Obywatelskich, to pana robota. - To mi pan teraz podniósł ciśnienie. Nigdy oprócz jednego razu nie wtrącałem się w kwestię sprawy Tarasienki i nie miałem nic wspólnego z RPO. A mnie nikt nie wsadzał na minę. Moja narracja brała się, stąd, że jeden z punktów regulaminu stanowił, że nowych obywateli Polski obejmuje trzyletnia karencja. - Pozwoli pan jednak, że dokończę wcześniejszą myśl. Nie wtrącałem się w kwestię Tarasienki, dopóki nie otrzymałem opinii z jednej z warszawskich kancelarii prawnych. Ta opinia mówiła, że ten punkt regulaminu, o którym pan wspomniał, jest niezgodny z konstytucją. 23 lutego umówiłem się na spotkanie z prezesem PZM Michałem Sikorą i przekazałem mu tę opinię. To był ten jedyny raz. Pomógł GKM-owi w sprawie Tarasienki? "To był przypadek" Tej historii nie znałem, ale o ile pamiętam, to PZM i Ekstraliga zrobiły krok do tyłu, gdy we wszystko wmieszał się Rzecznik Praw Obywatelskich. Prezes Sikora, ogłaszając decyzję, oficjalnie się na to powołał. - Rzecznik się nie wmieszał, tylko wydał opinie na zapytanie jednego z portali, a mogę tylko przypuszczać, znając prezesa, że miał więcej takich opinii i powołał się na tą najważniejszą w tym przypadku wydaną przez RPO. Chciałbym jeszcze zaznaczyć, że PZM powinien cały regulamin przejrzeć, pod względem zgodności z konstytucją. W każdym razie, jak to pana szczególne zainteresowanie sprawą Tarasienki ma się do tego, o czym pan mówił wcześniej, czyli że nie wchodził pan w buty prezesa GKM-u. - Przypadek. Ja się zainteresowałem inną sprawą, kiedy media dużo pisały o tym, czy obywatel Rosji może się zrzec obywatelstwa. Wiele opracowań i artykułów przeczytałem, bo to bardzo ciekawy temat, o którym możemy kiedyś porozmawiać. W jednej z publikacji zawarty był wyrok sądu w podobnej sprawie z artykułu 65 ust. 1 Konstytucji: "Każdemu zapewnia się wolność wyboru i wykonywania zawodu oraz wyboru miejsca pracy. Wyjątki określa ustawa". Jak w listopadzie zaczęła się awantura z Tarasienką, to sobie o tym przypomniałem. Miałem pogłębioną wiedzę, ale jak powiedziałem, to był przypadek, a nie intencjonalne działanie.