PGE Ekstraliga wprowadziła maksymalne stawki za podpis i punkt, żeby uchronić polskie kluby przed nieodpowiedzialnymi zachowaniami prezesów, a w konsekwencji przed bankructwem. UOKiK zabrał PGE Ekstralidze lód na rozgrzane głowy prezesów Oczywiście kluby, mimo limitów, płaciły zawodnikom więcej, ale to były tzw. dodatkowe umowy sponsorskie, które nie były objęte procesem licencyjnym. A PGE Ekstraliga ustawiła maksymalne stawki na takim poziomie, żeby nikt nie miał obaw, że tego nie zapłaci. Te stawki były realne, a szara strefa nikogo nie obchodziła. Zawodnik podpisywał te dodatkowe umowy na własne ryzyko, a klub mógł, ale nie musiał zapłacić. Nie groził mu jednak upadek, czy bankructwo. Formalnie zobowiązania brał na siebie sponsor. UOKiK doczepił się jednak do maksymalnych stawek, a po karze, jaką urząd nałożył na Polską Ligę Koszykówki za obcięcie jednej pensji, PGE Ekstraliga wycofała się z rozwiązania i od teraz to klub odpowiada za wszystko, co obieca zawodnikowi. A warto dodać, że nikt z powodu tej zmiany nie przestał oferować milionów. Wręcz przeciwnie. Płaci się jeszcze więcej. Ma to związek, z tym że rynek zawodniczy jest wąski, a zapotrzebowanie jest wielkie, bo każdy chce mieć sukces. To zawodnicy dyktują warunki. Oni chcą zarabiać jak najwięcej. Ich nie obchodzi, że jakiś klub może przez to upaść. Liczy się tylko tu i teraz. PGE Ekstraliga potrzebuje nowego sposobu na bankruta Ekstraliga musi pilnie znaleźć nowe rozwiązanie. Prezesi rozmawiają między sobą o możliwości zawierania porozumień z zawodnikami, z którym się nie rozliczyli. To pozwalałoby im płacić po terminie 30 października (to jest ta data graniczna rozliczeń z żużlowcami) bez ryzyka utraty licencji. Już to jednak przerabialiśmy. To zwykłe rolowanie długów, które pozwalałoby oszukiwać zawodników. Dam ci pieniądze, jak podpiszesz nowy kontrakt. Jak? Dopiszę zaległości do przyszłorocznej kwoty za podpis. I tak w kółko. Współczesne niewolnictwo. Jest jednak prostszy sposób na bankruta. Wystarczy sięgnąć po rozwiązanie znane z hiszpańskiej La Liga, gdzie jest limit na wynagrodzenia dla zawodników. I to nie jest to samo, co maksymalna stawka za podpis i punkt. Tak to działa w La Liga W La Liga to działa tak, że do 30 kwietnia każdy klub wysyła budżet na kolejny sezon, w którym przedstawia przychody i wydatki niezwiązane z kadrą sportową. Władze La Liga odejmują te wydatki od przychodów i wychodzi budżet na zawodników, sztab szkoleniowy i wszystko, co jest związane z funkcjonowaniem drużyny. To oczywiście jest uproszczenie, bo regulamin finansowy La Liga liczy sobie ponad 200 stron i limit uwzględnia też wyjątki i wyjątki od wyjątków. To dlatego limity na wydatki zmieniają się i taka Barcelona rok temu mogła wydać na kadrę sportową jedynie 97 milionów euro, a teraz jest to 656 milionów euro. Barcelona zwiększenie limitów okupiła jednak poważnymi oszczędnościami i stratą takiego zawodnika jak Leo Messi. W każdym razie takie rozwiązanie à la La Liga byłoby w żużlu w sam raz. Może wymagałoby to zmiany terminu okna transferowego, ale nie byłoby w tym nic złego. Najpierw każdy klub musiałby pokazać, ile będzie miał w kasie, a potem by się dowiadywał, ile z tego może wydać na zawodników. Nie byłoby maksymalnych stawek. Kluby ograniczałoby jedynie to, co wyliczy tabelka w Excelu. Rozwiązanie z La Liga na przykładzie Motoru Lublin To na koniec jeszcze taki przykład. Dajmy na to, że taki Motor Lublin, mistrz kraju, pokazałby, że jego budżet na 2023 wyniesie 25 milionów, a wydatki niezwiązane z kadrą sportową, to 5 milionów. A zatem Motor miałby 20 milionów na zawodników i tymi pieniędzmi zadysponowałby w taki sposób, jaki uważałby za stosowny. 7 milionów dla Bartosza Zmarzlika? Proszę bardzo. 3 miliony dla Dominika Kubery? Nie ma sprawy. Po 2,5 dla Jacka Holdera i Fredrika Lindgrena? Znowu tak. A potem trzeba już główkować, bo jak 15 milionów zostało wydane, to w tych 5 pozostałych trzeba zmieścić Jarosława Hampela i juniorów. Klub jednak spałby spokojnie, zawodnicy też, bo byłoby jasne, że klub ma w budżecie pieniądze, które zaoferował i zawodnicy na pewno je dostaną. Także prezesowi PGE Ekstraligi polecam wziąć wzór z La Liga. Do tego UOKiK nie powinien się doczepić. Czytaj także: Szukają sposobu na UOKiK. Znowu chcą ich wyrolować