Wychowanek leszczyńskiej Unii od zawsze był postrzegany jako wielki żużlowy talent. To powodowało, że od najmłodszych lat był pod lupą i oczekiwano od niego spektakularnych osiągnięć. Sam Kasprzak wielokrotnie tę presję znosił, odnosząc sukcesy już jako nastolatek. W 2002 roku zdobył tytuł wicemistrza świata juniorów. Później wielokrotnie jako reprezentant Polski startował w różnego typu imprezach międzynarodowych, gromadząc worek medali w każdym kolorze. Niemal od początku kariery ugruntował swoją pozycję w polskim i światowym żużlu, pokazując, że "z Kasprzakiem trzeba się liczyć". Wiedział o tym nawet sam Tomasz Gollob, który podczas meczów ligowych w Bydgoszczy musiał z młodziutkim zawodnikiem walczyć jak równy z równym. Miał dziwną tendencję Kasprzak przez wiele lat kariery prezentował specyficzną tendencję do znacznie lepszej postawy w latach parzystych. Znaczna część jego sukcesów miała miejsce właśnie w tych konkretnych sezonach. Wystarczy wspomnieć życiowy sezon żużlowca. W roku 2014 był o krok od tytułu indywidualnego mistrza świata, ale jak sam mówił, przegrał z losem. - Tylko kontuzja zabrała mi złoto - powiedział ostatnio. Być może tak było, niemniej jednak srebro w GP i złoto na krajowym podwórku dobitnie pokazywały, kto może wkrótce rządzić w polskim speedwayu, biorąc pod uwagę powolne schodzenie ze sceny takich zawodników jak Tomasz Gollob czy Jarosław Hampel. Startując wiele lat Kasprzak, wyrobił sobie taką markę, że z jego pomocy korzystał nawet... Gollob. W 2009 roku podczas leszczyńskiego finału DPŚ liderowi naszej kadry wybitnie nie szło. Przegrywał starty, na przemoczonym torze męczył się okrutnie. Los chciał, że ostatni bieg decydował o złocie. Gollob musiał pokonać miejscowego matadora, Leigha Adamsa. Postanowił zagrać va banque. Widząc, że niewiele ugra tego dnia na swoim sprzęcie, postanowił pożyczyć motocykl od Kasprzaka właśnie. To był strzał w dziesiątkę. A raczej w trójkę, bo zwycięstwo Golloba dało zwycięstwo Polsce. Klub stracił do niego cierpliwość Gdy po bardzo słabym sezonie 2015 Kasprzak wypadł z GP, mówił o chęci błyskawicznego powrotu. Środowisko w sumie niewiele sobie robiło z tak złego roku wicemistrza świata. - No tak, przecież rok nieparzysty, mówiono. Fakty były jednak takie, że zawodnik nie dość, że nie wrócił błyskawicznie, to wiele wskazywało, że nie wróci już wcale. Tymczasem... w koszmarnym dla siebie sezonie 2020 Kasprzak awansował ponownie do grona najlepszych na świecie. To oczywiście sprzeczne z jakąkolwiek logiką, ale należy przyznać, że kolejny raz żużlowiec spiął się w najważniejszym momencie. Dobry występ podczas GP Challenge w Gorican nie zamazał jednak słabego tegorocznego całokształtu Kasprzaka. 36-letni zawodnik nie był już mile widziany w Gorzowie, gdzie permanentnie zawodził od dłuższego czasu. Było oczywiste, że z Kasprzakiem takim jak w 2014 Moje Bermudy Stal mogła spokojnie powalczyć o złoto w finale ligi. Po sezonie Kasprzak nie miał wyjścia i musiał szukać sobie nowego klubu. Znalazł nową pracę i poczuł ulgę Gdy kilka dni temu zawodnik oficjalnie został zaprezentowany jako nowy nabytek MRGARDEN GKM-u Grudziądz, widać było w jego oczach radość i ulgę. Tajemnicą poliszynela jest, że Kasprzak nie był pewny zainteresowania ze strony potencjalnych nowych pracodawców i ten kontrakt bardzo go ucieszył. Tym samym zawodnik zamienił srebrnego medalistę rozgrywek na drużynę, która prawdopodobnie znów będzie walczyć o utrzymanie. Chyba że... no właśnie. Wiele zależy tu od samego Kasprzaka. Krzysztof uchodzi za osobę o trudnym charakterze, co wielokrotnie objawiało się w różnego typu zachowaniach żużlowych i poza-żużlowych. Legendarne są już jego starcia z Nickim Pedersenem, jak choćby to z Torunia 2014, gdy wściekły Kasprzak biegł do Duńczyka, by samemu wymierzyć sprawiedliwość. Ostatecznie powstrzymał go brat, Robert. Szeroko komentowana była także sytuacja z bieżącego roku, gdy środkowy palec w trakcie wyścigu pokazał Kasprzakowi Anders Thomsen, jego kolega z drużyny. Sezon 2021 dla Kasprzaka musi być lepszy. Jeśli on sam chce udowodnić, że nadal trzeba się z nim liczyć, to nie pozostaje mu nic innego jak wykręcić średnią w okolicach 2,000 i solidnie zaprezentować się w cyklu Grand Prix. Jeśli nic takiego nie będzie miało miejsca, to biorąc pod uwagę kolejny już słaby sezon i wiek zawodnika, powoli będzie mógł rozglądać się za klubami w niższych klasach rozgrywkowych. Michał Konarski