Czwarte miejsce w PGE Ekstralidze to była dla częstochowian porażka, bo ich ambicje były zdecydowanie wyższe. Winnych porażki było wielu, ale najbardziej odczuł ją Lech Kędziora, który był świadomy już w sierpniu, że będzie musiał rozstać się z Włókniarzem Częstochowa po zakończeniu rozgrywek. Prezes Włókniarza, Michał Świącik od razu rzucił się w poszukiwania nowego menedżera, a początkowo faworytem był Jacek Frątczak, który miał już pomagać częstochowianom w trakcie fazy play-off minionego sezonu. Ostatecznie strony nie doszły do porozumienia. Dlatego też Michał Świącik skierował swój wzrok w innym kierunku. I tak też zakontraktowano Janusza Ślączkę, który z Włókniarzem związał się roczna umową. Janusz Ślączka związał się z Tauron Włókniarzem Częstochowa, choć długo wahał się przed podjęciem decyzji. Wpływ na to miał fakt, że kusił go też jeden ze sponsorów Texom Stali Rzeszów. Chciał on wykładać 12 tysięcy złotych miesięcznie na opłacenie jego kontraktu. Rzeszowski klub nie chciał jednak pomocy sponsora, bo nie ma wolnego miejsca w sztabie. Janusz Ślączka miał problemy w Grudziądzu, bo często musiał się tłumaczyć z udawanych defektów Nickiego Pedersena. Jednego charakternego Duńczyka w przyszłym roku zamieni na drugiego, bo kapitan lwów, Leon Madsen także niejednokrotnie pokazywał swój charakter. Porażkę chce przekuć w zwycięstwo Janusz Ślączka porażkę będzie chciał przekuć w zwycięstwo. Dlaczego porażkę? Bo passa GKM-u bez play-off to nieustanna, kilkusezonowa porażka. Grudziądzanie nie weszli za kadencji Ślączki do fazy play-off, a taki miał postawiony cel. Z kolei awans do czołowej szóstki sezonu zasadniczego nikogo w Częstochowie nie zadowoli. Pod Jasną Górą chcą czegoś więcej, niż tylko czwartego miejsca. Kibice Włókniarza marzą o piętnastym medalu drużynowych mistrzostw Polski i taki też cel stawia się przed tym klubem. To będzie z pewnością nowa era dla częstochowskiego klubu, ale Janusz Ślączka musi też mieć z tyłu głowy, że fotel menedżerski w Częstochowie to gorące krzesło.