Powiedzieć o Jeppesenie, że nie dorasta poziomem do PGE Ekstraligi, to jak nie powiedzieć nic. Włókniarz podpisał z nim kontrakt na fali rosnącej popularności Duńczyka po genialnym meczu przeciwko Apatorowi Toruń w pierwszoligowym sezonie 2020. Rudowłosy 22-latek zanotował komplet w spotkaniu z hegemonem eWinner 1. Ligi i w mgnieniu oka znalazł się na ustach całej żużlowej Polski. Zupełnie zapominano o fakcie, że zawody odbywały się na loteryjnym, przemokniętym torze, a sam zawodnik korzystał z wadliwej partii tureckich opon "Anlas", która po pewnym czasie została zakazana ze względu na nadmierną miękkość. Debiutancki sezon w PGE Ekstralidze był dla Jeppesena ponuro słaby. Wykręcił średnią 1,255 punktu na bieg, co czyniło z niego najsłabszego seniora w całych rozgrywkach. Mimo to, częstochowski zarząd zdecydował się obdarzyć go kolejną szansą. Po części dlatego, że za jego słabą formę winiono ówczesnego trenera Piotra Świderskiego, ale przede wszystkim z uwagi na fiasko transferowych rozmów z wracającym z zawieszenia Maksymem Drabikiem. Niestety, Jeppesen nie był w stanie spłacić udzielonego mu kredytu zaufania. W większości spotkań punkty dowoził jedynie na polskich młodzieżowcach, bardzo rzadko na słabiej spisujących się seniorach rywali. Frustracja częstochowian sięgnęła zenitu w domowym meczu z Moje Bermudy Stalą Gorzów. Trener Ślączka przestał patyczkować się z 24-latkiem. Wypuścił go na tor tylko raz, a później zmieniał go obiecującymi juniorami - Mateuszem Świdnickim i Jakubem Miśkowiakiem. Duńczyk był niepocieszony takim stanem rzeczy. Przed kamerami Canal+ Sport usprawiedliwiał się... niekorzystnymi numerami startowymi. - W zeszłym roku miałem parę niezłych występów spod dwójki. Po kilku słabszych meczach w tym sezonie próbowałem wrócić do tego numeru, ale w klubie powiedziano mi, że to jest niemożliwe - tłumaczył się. Większość kibiców nie traktowała tych wymówek zbyt poważnie. Często przywoływano powiedzenie o złej baletnicy, której jak wiadomo przeszkadza nawet rąbek u spódnicy. Ku zaskoczeniu niemal całego środowiska, trener Kędziora... spełnił kaprys swego zawodnika. Na wyjazdowe spotkanie we Wrocławiu awizował go z drugim numerem. Wyglądało to troszkę tak, jakby chciał powiedzieć mu: "No ciekawe jak sobie teraz poradzisz, cwaniaku". Tymczasem Jeppesen poradził sobie naprawdę kapitalnie! No, przynajmniej jak na swoje możliwości. Zdobył 5 punktów i 3 bonusy, a jego zdobycz byłaby jeszcze większa, gdyby sędzia Piotr Lis nie podjął kontrowersyjnej decyzji o wykluczeniu go z czternastej gonitwy jako sprawcy upadku Daniela Bewleya. To w dużej mierze dzięki niespodziewanemu wybuchowi formy Jonasa Jeppesena Włókniarz wyjechał z Wrocławia z tarczą. Przed rozpoczęciem fazy play-off częstochowianie sprawiają wrażenie zespołu kompletnego. Bartoszowi Smektale co prawda zdarzają się jeszcze wpadki, a Frederik Lindgren w dalszym ciągu dochodzi do zdrowia, ale rywale już teraz muszą bać się lwich kłów. Pierwsze od 19 lat mistrzostwo Polski pod Jasną Górą? To jeszcze nie jest najbardziej prawdopodobny scenariusz, ale już nie marzenie ściętej głowy.