Co ciekawe, Martin Vaculik przystąpił do turnieju jako ostatni zawodnik klasyfikacji generalnej cyklu. Dodatkowo nie przemawiały za nim statystyki, bo w całej swojej karierze tylko raz było mu dane stanąć na podium i to w dodatku na najniższym jego stopniu. Dodatkowym utrudnieniem okazała się też obecna forma Słowaka. Jak na razie ewidentnie mieszał on lepsze wyścigi z tymi gorszymi nie tylko w Grand Prix, ale i w PGE Ekstralidze, gdzie nierzadko przegrywał z mniej utytułowanymi rywalami. W Pradze sympatyczny zawodnik przypominał człowieka z innej planety. 32-latek pokazał moc już w fazie zasadniczej, gdzie w każdym biegu inkasował minimum dwa "oczka". Najlepsze miało jednak dopiero nadejść. Półfinał to teatr jednego aktora. Martin Vaculik nic nie robił sobie z tego, że poza nim w awans do decydującej batalii celowali takie tuzy jak Bartosz Zmarzlik czy Jason Doyle, tylko wygrał start i rywale tyle go widzieli. W finale pojawiły się co prawda większe ciężary, bo do końca w końcowy sukces wierzył również wyraźnie odrodzony Tai Woffinden. Słowak jednak zachował zimną krew, odpowiadał na każdy atak trzykrotnego mistrza i ku radości licznie zgromadzonych kibiców na trybunach, jako pierwszy zameldował się na mecie. Dla Słowaka triumf w Pradze to coś więcej niż tylko turniejowe zwycięstwo. To właśnie w tym mieście tak naprawdę zakochał się on w czarnym sporcie. - To było dwadzieścia lat temu. Byłem wówczas po drugiej stronie barykady i prosiłem o fotki ówczesne gwiazdy, czyli Tomasza Golloba czy Tony’ego Rickardssona. Teraz to ludzie mnie proszą o zdjęcie. To wyjątkowe uczucie - oznajmił kilka minut po zakończeniu dekoracji. Martin Vaculik największy puchar wzniósł w górę dopiero po raz czwarty w karierze. Najważniejsze było jednak dopisanie aż dwudziestu "oczek" do klasyfikacji generalnej, dzięki którym walka o medal jest jak najbardziej w jego zasięgu. Podium uzupełnili Tai Woffinden i Jason Doyle. Powody do radości ma zwłaszcza pierwszy z nich. W ostatnich startach nie rozpieszczał on bowiem kibiców dobrymi wynikami. Polscy fani nie mieli niestety powodów do radości. Z naszych chłopaków najlepiej poradził sobie Maciej Janowski. Kapitan Betard Sparty miał ogromne szanse na zwycięstwo, lecz niestety w wielkim finale wpakował się w taśmę. Jeszcze gorzej wiodło się pozostałym biało-czerwonym. Na rundzie zasadniczej dalszą jazdę zakończyli Paweł Przedpełski i Patryk Dudek. Z kolei w półfinale odpadł lider klasyfikacji generalnej - Bartosz Zmarzlik. Następne zawody odbędą się już za tydzień w niemieckim Teterow. Polacy, a zwłaszcza Bartosz Zmarzlik muszą się ogarnąć, ponieważ w przeciwnym wypadku potracą oni wysokie pozycje.