W zeszły weekend obiecaliśmy, że o wojnie pamiętamy, myślimy, ale żyjemy dalej i dlatego chciałbym się skupić już tylko i wyłącznie na sporcie. Zawsze powtarzam, że skoki narciarskie są dla nas takim zimowym odpowiednikiem żużla. I nie sposób zauważyć, że ogólnie w Polsce mamy olbrzymi środowiskowy problem związany z rozstaniami. Dlaczego, jak kluby, związki zatrudniają szkoleniowców robi się wokół tego mnóstwo medialnego szumu, zwołuje konferencje prasowe, chwali się trenera i wynosi go na piedestał, a gdy jest źle, trener odchodzi zazwyczaj w ciszy, często w atmosferze skandalu. Szambo wybija i daje o sobie znać nasze słynne polskie piekiełko. Jestem mocno zaskoczony samą formą komunikacji z Michalem Dolezalem, który odniósł sporo sukcesów z reprezentacją naszych skoczków. Ale jakby nawet jego kadencja nie była naznaczona medalami (a była dość obfita), to jednak facet oddał za tych chłopaków mnóstwo zdrowia. Jeździł na Igrzyska Olimpijskie, mistrzostwa świata i pewne standardy należało zachować. Z każdym trzeba się z klasą pożegnać, a tutaj tego zabrakło i to bardzo boli. Niestety żużel na poziomie klubowym ma wiele wspólnych mianowników z obecnymi działaniami PZN. Dziwię się PZN, że wiedząc o tym, iż kontrakt z Dolezalem się kończy i postanowiono, że nie będzie przedłużony, nie zwołano przed wyjazdem do Planicy spotkania z mediami i nie przedstawiono czarno na białym pobudek, którem za tym stoją. Można by było wzajemnie sobie podziękować. Łzy trenera w telewizji nie były dziełem przypadku. To, jak ulało się zawodnikom w sobotę, jak puściły im hamulce, a zwłaszcza Kamilowi Stochowi było dla wszystkich niezłym szokiem i pozostawia niesmak, ponieważ klasę się ma, albo jej nie ma. W naszych skokach narciarskich na najwyższych szczeblach decyzyjnych figurują tak naprawdę dwa nazwiska. Za sznurki pociągają prezes Apoloniusz Tajner i dyrektor sportowy - Adam Małysz. Małysz, który ulotnił się ze Słowenii po angielsku. Okazuje się, że bycie świetnym zawodnikiem nie zawsze idzie w parze byciem dobrym działaczem. I właśnie to zainsynuował Stoch. Ze swojej strony, z imieniu wszystkich kibiców polskich skoków narciarskich serdecznie dziękuję panu Dolezalowi i kłaniam się mu nisko w pas, bo wykonał z naszymi kadrowiczami kawał świetnej roboty i nikt mu tego na pewno nie zapomni. Zaczęła się kręcić żużlowa karuzela. Mamy wysyp sparingów, wszelakiej maści turniejów towarzyskich, memoriałów. Tłumy fanów na trybunach pokazują, że wpierw pandemia, a potem wojna spowodowały, że odskocznia jest nam potrzebna i jak nigdy wcześniej chcemy się spotykać na stadionach. Dominują teorie, że sparingi nie mają specjalnego znaczenia i nie warto przywiązywać się do wyników, bo jesteśmy w fazie wielkiego testowania. To są sprawdziany formy, a na sprawdzianach w szkole z reguły staramy się przychodzić do klasy w miarę przygotowani. Jeśli ktoś seryjnie notuje przyzwoite wyniki, to znaczy, że jego dyspozycja już jest wysoka. Bartosz Zmarzlik odkąd pojawił się na torze wysyła sygnały, że znajduje się w niesamowitym gazie. Zarówno jeździecko jak i sprzętowo. Przecież on nawet nie zaznał jeszcze goryczy porażki. Co wyjedzie pod taśmę, to leje rywali. Z wysokiego C w sezon wjeżdża także Patryk Dudek. Zmiana barw klubowych wyzwoliła w wychowanku Falubazu Zielona Góra nową energię. Na teraz dla mnie mocny numer dwa na krajowym podwórku. Wygląda na to, że Apator pozyskał lidera pełną gębą, co w obliczu wykluczenia Emila Sajfutdinowa jest wspaniałą informacją dla Torunia. Kenneth Bjerre chyba porzucił wariant oszczędnościowy, o który posądzali go w zeszłych rozgrywkach szefowie GKM-u Grudziądz. Facet zainwestował wreszcie w sprzęt i w Bydgoszczy mogą zacierać ręce. Jack Holder póki co delikatnie dzieli uwagę na Polskę i Wyspy Brytyjskie, ale gdzie się nie zaprezentuje, to imponuje. Fury jadą, a jak znam Australijczyka, to gdy nie ma kłopotów z szukaniem prędkości, z czystą głową jest podwójną wartością dodaną. Na strzał w dziesiątkę zapowiada się w Falubazie Krzysiek Buczkowski. Żużlowiec wyraźnie zapomniał już o poważnej kontuzji uda. Na razie jak przegrywa, to tylko z ekstraligowymi armatami. A oczekiwania są ogromne, w końcu Buczkowski wszedł w buty Dudka. Na rynku gorzowskim porządne wejście w sezon zalicza Szymek Woźniak. Nie ma pomyłek sprzętowych, co było zmorą w poprzednim roku. Jeśli nie wygra startu jest w stanie pobić się o czołowe miejsca na trasie. Na deser zostawiłem sobie dwóch zawodników. Transfer z Ostrowa do Gorzowa Patricka Hansena oceniałem w kategoriach dużego wyzwania i gigantycznego ryzyka. Przejście do PGE Ekstraligi z zaplecza bywa dla niektórych brutalne. Geometria toru Stali, profile łuków, to nie jest bułka z masłem dla nowicjuszy. Tutaj naprawdę musi dużo wody w Wiśle upłynąć zanim połapie się kąty i doreguluje sprzęt. Nikt na Jancarzu nie weźmie z marszu motocykli i nie rozklepie towarzystwa. Hansen, to rozgarnięty młody człowiek, przyjechał do Zielonej Góry na rewanż i to była już zupełnie inna bajka. Trzeba również zdawać sobie sprawę z tego, że to nie jest gość na dwanaście punktów w każdym meczu. To jest fizycznie niemożliwe. Prezes Grzyb ściągnął go, żeby dokładać 5-7 punktów, a ostatnio był z tym problem na U24. Po zamieszaniu z Rosjanami Moje Bermudy Stal, to dla mnie kandydat do finału. Drugiego do brydża widzę w Motorze Lublin. Maksym Drabik wraca silniejszy o czym byłem w stu procentach przekonany. Nie miałem wątpliwości, że ta absencja wynikająca z nagięcia przepisów dopingowych nie będzie miała znaczenia. Maks ma głód żużla, w Lublinie dostaje nowe bodźce. Na to, że młody Drabik nie będzie zardzewiały są też argumenty czysto merytoryczne i mające potwierdzenie w osobach Patryka Dudka, czy Darcy’ego Warda. Im przymusowa przerwa wręcz pomogła, a nie zaszkodziła.