Kłopoty Motoru Lublin Maj za pasem, ale w dalszym ciągu najważniejsze karty w polskich ligach żużlowych rozdaje kapryśna aura. Pogoda nie jest może najważniejszym czynnikiem w wygrywaniu meczów, ale ma ogromne znaczenie na prace silników, nastroje zawodników, dobór ustawień etc. Dopóki się ona nie ustabilizuje, ferowanie odważnych wyroków jest pozbawione sensu. Cytując klasyka, sorry, taki mamy klimat. Lubelski walec rozjechał kolejnego rywala. Motor sprowadził na ziemię rewelacyjny i tak chwalony w minionych tygodniach GKM Grudziądz. Goście nie wykorzystali jednak wszystkich swoich atutów. Zwłaszcza Nicki Pedersen wyraźnie nie był w piątek sobą. To cud, że po groźnym wypadku w duńskiej lidze skończył w jednym kawałku. Kto widział ten wie o czym pisze. Trzykrotnemu mistrzowi świata sił wystarczyło do trzynastego biegu. W wyścigach nominowanych już się nie pojawił. Bardzo szkoda Dominika Kubery. W ostatniej odsłonie na tor runęło czterech żużlowców, ale do "Domin" miał najmniej szczęścia, chociaż uważam, że wykluczenie Przemka Pawlickiego było w tym przypadku mocno kontrowersyjne. Kiedy dochodziło do spornych sytuacji zaraz po starcie, zdarzało mi się dzwonić do sędziów i rzucić przez słuchawkę, że skoro arbiter ma nawet krztę wątpliwości, co do sprawcy przerwania biegu, warto wykorzystać przepis dotyczący pierwszego wirażu. Powtórzyć gonitwę w pełnej obsadzie i tyle. Raz, że rozstrzygamy o wyniku wyścigu w sportowej walce, a dwa sędzia nie jest wystawiony na strzał. Motor ma już kłopot, odkąd z ligi wyrzucono zawodników z kraju, którego nazwa nie przechodzi mi przez gardło. Trzeba gimnastykować się z ZZ, a teraz te klocki znów się rozsypały i należy je układać na nowo. Na szczęście lublinianie dysponują znakomitą formacją juniorską. Cierniak oraz młody Lampart robią różnicę i jadą jak wartościowi seniorzy. Kiedy taśma idzie w górę do wyjazdu z łuku zawsze jest ciasno. Ważąca kilkadziesiąt kilogramów maszyna, to nie jest kolejka szynowa, po której jeździ się jak po sznureczku. W trakcie relacji zawodnicy podkreślali, że tor przy Al. Zygmuntowskich był niebezpieczny i zdradliwy. Trafiały się fale, różne pasy przyczepności, żużlowcy skakali jak na crossie. W takich warunkach jazda często jest zachwiana i nieskoordynowana. Dlatego właśnie trudno mi dostrzec winę Pawlickiego. Metamorfoza Drabika nie jest przypadkowa Co do genialnego wejścia w sezon Maksyma Drabika, bardzo łatwo powtarzać formułkę, że zawodnik po dłuższej absencji wraca mocniejszy jak nigdy. Ale nikt za bardzo nie potrafi wytłumaczyć z czego to wynika. Żużel od narodziny gwiazdy, to ciężki kawałek chleba. Młody chłopak od najmłodszych lat jest izolowany od grupy rówieśniczej. Gros życia spędza w busie, funkcjonuje od zawodów do zawodów, krążąc bez przerwy z treningu na trening. Biologii nie oszukamy, nie dziwmy się, że zawodnicy będąc w ogniu podobnego reżimu zaczynają odczuwać pewne znużenie. Kiedyś uszyłem w TV teorię, żeby każdemu zawodnikowi w przedziale np. 20-24 lat, otworzyć w regulaminie furtkę na zrobienie sobie rocznej pauzy. Żużlowiec może sobie wybrać sezon, w którym mówi pas. Jest to trochę nieracjonalne, ale każdemu wyszłoby to na korzyść. Nieplanowane przerwy mają to do siebie, że wymuszają na nas reset, wyczyszczenie głowy, spojrzenie na wiele spraw z boku, nabranie dystansu. Zawodnik odstawia sprzęt do garażu, nie rusza go przez dłuższy okres, a to tylko wzmaga głód, żeby znów po niego sięgnąć. Odzyskuje radość i jest podwójnie zmotywowany. Wbrew powszechnej opinii speedway, to indywidualny sport, hermetycznie zamknięty i zamęczający psychikę. Sportowa arogancja Unii Leszno Pięknie oglądało się zwycięstwo Fogo Unii Leszno na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu. To był magiczny wieczór dla fanów Byków. My, bezstronni kibice zawsze trzymamy kciuki za tego teoretycznie słabszego, skazanego na pożarcie. Bardzo podobała mi się ta sportowa arogancja leszczynian. Zawodnicy dowodzeni przez Piotra Barona za nic mieli przedsezonowe spekulacje skreślające ich z walki o najwyższe cele. Leszno perfekcyjnie wykorzystało nawierzchnię, która przez aurę zachowywała się inaczej niż zazwyczaj we Wrocławiu. Ale umówmy się, Betard Sparta, to aktualny DMP, jechali na własnych śmieciach, tam aż roiło się od armat. Mimo to polegli, co w ani ułamku procenta nie umniejsza sukcesu Fogo Unii, która miała więcej atutów i według starej zasady zbiła mistrza. Uwagę zwraca świetna forma Kennetha Bjerre - ojca wygranej Abramczyk Polonii Bydgoszcz w Łodzi. Odsądzany od czci i wiary filigranowy Duńczyk, że nie inwestuje w silniki, że to już zmierzch jego kariery pokazał znakomity żużel. To trochę paradoks, bo zdobył mniej punktów, ale moim skromnym zdaniem przebił go jednak Matej Zagar. To co wyprawiał słoweński komandos, jak gryzł tor, czapki z głów. Ponadto niezwykle cieszy mnie renesans formy Nielsa Kristiana Iversena. Zdrowy Niels, to groźny Niels. Po dwóch latach skomplikowanych urazów facet odradza się niczym feniks z popiołów. W bólach za to rodził się tryumf Falubazu z niemieckim Landshut. Styl zwycięstwa budzi szereg znaków zapytania, ale dwa "oczka" wywiezione z trudnego terenu muszą cieszyć. Do takich meczów jak w Landshut podchodziłem na zasadzie zakuć, zdać, zapomnieć. Wygrać choćby byle jak, wsiąść w auto i "dzida" do domu. Dla Falubazu gra toczy się już o coś znacznie ważniejszego. Oprócz zdobywania cennych punktów do ligowej tabeli priorytetem powinno być odbudowywanie wizerunku klubu, który ma z drzwiami i futryną awansować do PGE Ekstraligi. Tu już zaczyna się selekcja i casting dla żużlowców pod budowę składu na przyszłoroczne rozgrywki. Na razie pod kreską jest na pewno Max Fricke. Australijczyk prezentuje się poniżej oczekiwań. Nie udowadnia statusu zawodnika - rodzynka jako stałego uczestnika cyklu Grand Prix na szczeblu eWinner 1. Ligi