Za nami weekend z Grand Prix i inauguracją SGP2 w tle. I tak się zastanawiamy od piątku, gdzie się podziało ściganie, bo to co zobaczyliśmy w Pradze raczej ciężko nim nazwać. Sprawdziłem nawet Wikipedii słowo wyścig, bo rozgrywanie zawodów dla samego faktu zobaczenia zawodników pod taśmą nie ma moim zdaniem sensu. Promotor Grand Prix zafundował nam dwa dni profanacji żużla W stolicy Czech zaserwowano nam dwa dni profanacji żużla w najczystszej postaci. Kibice oglądają jazdę gęsiego, zawodnicy zmagają się z dziurawą nawierzchnią, ledwo trzymają się na motocyklach, a prezesi obgryzają z nerwów paznokcie, żeby ich gwiazdom nie stała się krzywda. Formuła Grand Prix została przecież stworzona właśnie po to, aby delektować się kosmicznymi wyścigami z udziałem śmietanki światowego speedwaya. Nie ma tam przecież przepisu U24, juniorów. Nikt mnie nie przekona, że tor na Markecie nadawał się do ścigania. Nie na takie show się umawialiśmy. Do jazdy? Owszem, ale nie do walki. W sobotę zwodnicy czyhali na błędy rywali i z tego rodziły się mijanki. Wirtuozerii nie było w tym żadnej. Taki prostym sposobem, nam obserwatorom odbiera się frajdę z bycia sympatykiem żużla. Świetnie, że wygrał Vaculik, ale kogo my chcemy przekonać Rodzą się wnioski dotyczące popularyzacji tego sportu. Kogo my naprawdę chcemy przekonać np. za Oceanem do tego, żeby kłuć w oczy po takim antyżużlem jak w Pradze. Marketa od lat nie jest atrakcyjną lokalizacją do rozgrywania turniejów o najwyższej randze, a my dalej nie szukamy dla niej zastępstwa. Nie szukam miejsc, gdzie będziemy w stanie wygenerować jakieś emocje i nie zaśniemy przed telewizorem. Nie deprecjonuje zwycięstwa Martina Vaculika, bo wyszedł mu super turniej. Świetnie wychodził ze startu i to był klucz. Jak mawiał klasyk, tryumfował zasłużenie, proszę państwa. Falubaz wreszcie był sobą Grzmotów nie było też w Rybniku. W ostatniej audycji w Radiu Zielona Góra powtarzałem jak mantrę, że wciąż brakuje nam odpowiedzi na zasadnicze pytanie, w jakiej formie jest Falubaz na półmetku sezonu zasadniczego. Na główny i realny sprawdzian formy wskazywałem spotkanie w Rybniku. Nie chodziło mi o samo zwycięstwo, lecz styl i jego rozmiar. Osiągnięcie powyżej 50 punktów, na wyjeździe, przeciwko ekipie, która nie wypadła sroce spod ogona budzi respekt. ROW okrutnie się męczył, tor niespecjalnie dawał możliwości do mijanek i jeśli rybniczanie chcieli czymś zaskoczyć gości, to twierdzę, że bardziej zaskoczyli samych siebie. Falubaz był po prostu wreszcie sobą i jeśli ktoś z kibiców szuka tutaj drugiego dnia, co się stało, że ci zawodnicy nagle odpalili, to służę pomocą. Nic wielkiego się nie podziało. Żużlowcy nieobecnego na Górnym Śląsku Piotra Żyto pokazali w końcu dojrzałą jazdę na swoim adekwatnym do ich potencjału sportowego poziomie. Przed rozpoczęciem rozgrywek eWinner 1. Ligi typowałem Falubaz do awansu. Argumentowałem to w ten sposób, że zawodnicy z Zielonej Góry posiadają największe doświadczenie w jeździe na szczeblu PGE Ekstraligi.