Obecnie jest jeden temat, który na dobre kilka dni zdominuje dyskusję w środowisku żużlowym. Mam tu rzecz jasna na myśli Speedway of Nations. Na wstępie chciałbym pogratulować wszystkim medalistom, a zwłaszcza Brytyjczykom - nowym mistrzom świata. Przy tej okazji nie ma sensu dywagować na temat regulaminu i jego sprawiedliwości. Skoro system jest równy dla wszystkich, to jest sprawiedliwy i nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Tak samo jest z play-offami, wymyślonymi przez Amerykanów. Nie wprowadzono ich po to, żeby było sprawiedliwie, tylko żeby było też ciekawie. Jeżeli jedno z drugim zaczyna współgrać, to mamy widowisko sportowe. Rzeczywiście wówczas ekscytacja jest duża, ponieważ cały numer polega na tym, aby emocje rosły, a nie opadały. Podobnie jest chociażby w Grand Prix, czy całej masie innych dyscyplin. Chciałbym oczywiście pogratulować również Polakom. Nie rozumiem jednak do końca tego, co chciał powiedzieć Rafał Dobrucki kilka minut po zawodach. Selekcjoner był wyraźnie zdenerwowany i zapewne słowa "za chwilę to się zacznie" oznaczały nadchodzącą falę hejtu w jego stronę. Jeżeli pojawi się krytyka, będzie ona niesłuszna. Ja już kilka dni przed samymi zawodami, w rozmowach z dziennikarzami powtarzałem, że nasza reprezentacja nie jest głównym faworytem do zwycięstwa. Składało się na to wiele czynników - na czele ze specyficznym systemem rozgrywania turnieju. Bardzo mocno mnie z kolei rozczarowali Australijczycy, ponieważ spodziewałem się lepszego wyniku z ich strony. Nie zmienia to faktu, że srebro Polaków traktuję jako sukces. Każdy medal w jakichkolwiek rozgrywkach jest naprawdę czymś wielkim. Zmieniając nieco temat, przez weekend momentami można było zapomnieć, że rozgrywa się finał ważnej imprezy międzynarodowej. W sobotę nie było opon, a w niedzielę zabrakło podium. To też o czymś świadczy. Medaliści przestawiali się na podeście. Wszyscy nie za bardzo wiedzieli, gdzie mają stać. Powiem szczerze, że nie wyglądało to za dobrze. Jakby tego było mało, zabrakło także szampanów, przez co srebrni i brązowi medaliści nie celebrowali sukcesu. Nie jestem w stanie tego pojąć, jakim cudem zdarzają się takie rzeczy w turnieju rangi mistrzostw świata. Jeżeli chodzi o sam bieg finałowy, to mieliśmy sytuację typowo wyścigową. To nie temat do dyskusji publicznej, ponieważ nie wiemy, jakie były ustalenia taktyczne przed ostatnią gonitwą. Maciej Janowski w tym przypadku wykazał się i tak wielkim kunsztem jeździeckim. Każdy wie, co się dzieje z motocyklem, gdy wjeżdża się w materiał, obroty schodzą i za chwilę mamy kompletny brak kontroli nad maszyną. Mimo wszystko - Maciej ani nie zrobił sobie krzywdy, ani żadnemu innemu zawodnikowi. Finał SON w Manchesterze miał jeszcze jednego zwycięzcę, a okazał się nim Philip Hellstroem Baengs. Stara życiowa prawda mówi, że nieszczęście jednego jest szczęściem drugiego. Szwed nie objawiłby nam się, gdyby nie urazy Pontusa Aspgrena i Jacoba Thorssella. Ten chłopak wyczyniał takie rzeczy, że z miejsca stał się ulubieńcem publiczności i widzów przed telewizorami. 18-latka z cała pewnością zobaczymy niebawem na polskich torach, gdzie będzie zdobywał punkty dla Startu Gniezno u boku bardziej znanego u nas mentora - Antonio Lindbaecka. Uważam, że był to krok milowy w karierze tego zawodnika. Jego historia doskonale pokazuje, jak żużel potrafi być przewrotny. Można pracować rok, dwa, pięć, a przychodzi jeden taki moment, gdzie wystarczy odrobina szczęścia i nagle się okazuje, że po takim turnieju podziwia cię cały świat. Na koniec jeszcze raz wrócę do Rafała Dobruckiego, który obawiał się fali krytyki. Osobiście nie widzę powodu, żeby takowa miała mieć miejsce. Trener kilka dni temu podjął decyzję o powołaniu Macieja Janowskiego i wziął za nią odpowiedzialność. Szczerze mówiąc spodziewałem się tego i absolutnie zgadzam się z Rafałem. Maciej Janowski udowodnił swoją przydatność do tych zawodów, a finał to tylko i wyłącznie sytuacja wyścigowa. Jak mówił Einstein, szaleństwem jest robić to samo i oczekiwać innych rezultatów. Nie zmienia to faktu, iż Dominik Kubera swój wkład w ten medal miał. Podjęcie decyzji o zmianie w składzie pokazuje jednak to, że szkoleniowiec ma swoje zdanie, charakter i nie boi się. Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Tego szampana prędzej czy później Polacy kiedyś dostaną.