Po piętnastym listopada, wraz z końcem okresu transferowego, jak co roku wygasa nam żużlowe ciśnienie. W klubach nie zasypiają jednak w zimowy sen, bo w gabinetach klubowych roboty do wykonania jest całe mnóstwo. W tle ciągle towarzyszą nam za to plączące się skandale, przepychanki i tego typu historie. Obecnie na pierwszy plan wysuwa się wielki znak zapytania, co do przyszłości Mateusza Bartkowiaka. W ubiegłym sezonie wydawało się, że wszystko jest poukładane, że zawarto porozumienia obwarowane stosownymi zapisami. Tymczasem mamy chocholi taniec samego zawodnika. Szanujemy oczywiście jego stan zdrowia, konieczność leczenia, mimo to niezależenie, co napisał w krótkim oświadczeniu, w teamie młodego chłopaka ciągle toczy się zagorzała dyskusja, gdzie ostatecznie będzie jeździł. Biorąc pod uwagę podaż żużlowców, jedna cegła wyjęta z muru powoduje lawinę. I taki łańcuch zdarzeń rozgrywa się na naszych oczach za sprawą Mateusza. Gdyby Bartłomiej Kowalski podpisał kontrakt w Gorzowie, tematu Bartkowiaka w Stali by nie było. Zawodnik szykowałby się właśnie do sezonu w barwach GKM-u. Stali nie ma co się dziwić. Wiadomo, jakie klub ma ambitne cele sportowe. Działacze wyciągnęli więc karty na stół, zamykając Bartkowiakowi drogę do odejścia. Klub, organizacja zawsze jest ważniejsza od jednostki i jeśli, coś zostało zapisane, trzeba to respektować. Nie rozumiem tylko jednej rzeczy. Jeśli zagrożono zakończeniem kariery, to jest to chwyt poniżej pasa. W czerwcu w drużynie Stali będzie mógł zadebiutować Oskar Paluch. Syn jednego z członków sztabu szkoleniowego Stali - Piotra Palucha. Uważam, że powinniśmy uciekać od podobnych konfliktów interesu. Dla świętego spokoju, przejrzystości należy rozdzielać funkcje, jeżeli w robi się z tego "rodzinny biznes". Broń Boże nie podejrzewam, że układ z trenerem Piotrem i Oskarem zawodnikiem będzie w jakiś sposób nieobiektywny, natomiast żeby nie dawać mediom i obserwatorom argumentów o forowaniu kogokolwiek, dla ich dobra trzeba by było jakoś to zgrabnie rozwiązać.