Drodzy kibice, nie było mnie chwilę na łamach Interii, ale Słowo Frątczaka na niedzielę wraca, tak jak ja wracam mocniejszy. Życie nie jest usłane różami. Nierzadko pojawiają się w momenty, w których trzeba przewartościować różne sprawy. Hasło pod tytułem, że zdrowie jest w życiu najważniejsze, przerabiam w domu od kilku miesięcy. W takich chwilach trzeba zaufać lekarzom. Życzę wszystkim, aby mieli obok siebie takich specjalistów pierwszego kontaktu, jakich ja poznałem. Z tego miejsca dziękuje za wsparcie moim przyjaciołom - Robertowi Zapotocznemu i Januszowi Hernikowi. Nie mogę zapomnieć także o tych wszystkich, którzy wsparli moją rodziną dobrym słowem. Psychika w walce z tym "gnojkiem" jest kluczowa. Dziś wiem, jak "mu" na imię, ale fachowcy dysponują właściwą bronią, żeby go unicestwić. Tego meczu już nie przegramy! Przy okazji przepraszam wszystkich tych, którym nie odpisałem na wiadomości świąteczne i noworoczne. Postaram się, to nadrobić przy pierwszej, lepszej okazji. Wiem, jak to jest, ponieważ sam niegdyś egzystowałem w świecie zadartego nosa i zdarzało mi się ignorować pewne sygnały, a zdaje sobie sprawę, że osoba, która nawet z automatu wysłała smsa, przynajmniej pół sekundy o mnie pomyślała. Martwy sezon w żużlu, natomiast szalenie ważne rzeczy zaczną się dziać, jeśli chodzi o sporty zimowe już za tydzień. Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Pekinie za pasem, a w Eurosporcie przy skokach narciarskich pracować będą ludzie bezpośrednio związani z branżą żużlową. To tylko potwierdza moją tezę o wielu cechach wspólnych łączących obie dyscypliny. Mam tu na myśli np. wyścig technologiczny wpływający na wynik sportowy. Sytuacja naszych skoczków do tej pory wypisz-wymaluj przypomina mi sytuację z żużlowego podwórka. Drużyna przegrywa cztery mecze, menedżer się nie nadaje, zawodnicy są do kitu, w komentarze zaglądać nie ma sensu. Polskie piekiełko. Większość specjalistów podważa kompetencje trenera - Michala Dolezala, od prezesa PZN, po dyrektora sportowego zapominając, że kiedy rok temu obejmował naszą reprezentację po Stefanie Horngacherze, już w debiutanckim sezonie zanotował pasmo sukcesów. To pod jego wodzą Piotrek Żyła zdobył mistrzostw świata. Wystarczyło parę miesięcy i Czech ze szczytu spadł na samo dno, jest zrównywany z ziemią. Psychologowie powtarzają jak mantrę, że najważniejsza u sportowców jest cierpliwość. Problem w tym, że sportowcy z natury są niecierpliwi i chcą szybko wyjść z kryzysu poprzez reżim startowy. Wierzą, że jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, po tygodniu znów zaczną zadziwiać świat. Czasami temu szczęściu trzeba pomóc. Kamil Stoch złapał przed Zakopanem kontuzję, zaraz po nim Żyła otrzymał pozytywny wynik testu na obecność koronawirusa. Wymuszona przerwa spowodowała, że nasi chłopcy złapali świeżość. Jestem zdania, że taka pauza może przynieść więcej korzyści niż niejeden trening. Miałem w swojej przygodzie z żużlem do czynienia z dwoma wybitnymi jednostkami, którzy w sposób niezaplanowany musieli przerwać swoje kariery. Po powrocie wprowadzałem ich do zespołu ligowego i obserwowałem, jak ten rozbrat ani trochę ich nie rozregulował. Wręcz przeciwnie, Patryk Dudek i Darcy Ward notowali progres. W międzyczasie nie leżeli do góry brzuchem, dbali o formę fizyczną, ale wszyscy się zastanawiali, z czego wynikał ich bezbolesny powrót. Dawno temu pokusiłem się o taką teorię, że gdyby wprowadzić do regulaminu zapis, który mówi o tym, że każdy zawodnik U24 musi wskazać dowolny sezon do pauzy, niewykluczone, że wyszłoby to, tym młodzianom na korzyść. Dla własnego komfortu psychicznego, nabrania dystansu, lepszego samopoczucia. Oczywiście nikt przy zdrowych zmysłach takiej regulacji się nie podejmie, ale ci chłopcy działają na analogicznych zasadach, co skoczkowie. Żyła odsapnął, poprzebywał dłużej pod jednym dachem z partnerką, powygłupiał się z psem, zapomniał o Bożym świecie i w Willingen "zatrybił", oddawał skoki na poziomie światowej czołówki. Kamil zwyciężył w prologu. To nie jest przypadek. Nawet ta jedna nieudana próba konkursowa, w parszywych warunkach nie zepsuła Stochowi humoru. Zawodnik uśmiechał się do kamery pytając pana Borka Sedlaka, co teraz? Nie było w nim złych emocji, ponieważ jeszcze tydzień wcześniej nie wiedział, czy w ogóle do Niemiec się wybierze. To samo było z Wardem i jego słynnym desantem do Gorzowa. Trzy godziny przed zawodami Australijczyk był jeszcze w Londynie. Czekały go dwa loty. Finał? Byliśmy świadka jednego z najlepszych i najefektowniejszych występów w historii PGE Ekstraligi. Facet nie wziął udziału w odprawie, nie był na obchodzie toru, nie "pałował się" się w treningu, tylko z marszu wziął silnik z serwisu, założył zębatkę i "pofrunął" genialne spotkanie. Skoczkom życzę, żeby na podobnej euforii popłynęli w Pekinie.