Rywale nie mają kompleksu Zmarzlika Za nami pierwszy w nowym sezonie turniej cyklu Grand Prix. W Gorican murowany faworyt nie zawiódł. Bartek Zmarzlik udźwignął olbrzymi plecak oczekiwań i stanął na najwyższym stopniu podium. To w ogóle była piękna, polska noc, bo drugie miejsce zajął Maciek Janowski. Przed startem zmagań o indywidualne mistrzostwo świata na każdym kroku próbowałem tonować nastroje. Nie dlatego, że nie wierzyłem w Bartka, ale próbowano nam wmawiać, że Zmarzlik nie ma z kim przegrać, że on tak zdominował rywalizację na najwyższym poziomie, iż wpędził innych zawodników w kompleksy. To często powielana bzdura, która deprecjonuje oponentów Zmarzlika. Nie lubię tego typu stawiania sprawy. Sobotnia wygrana nie została Zmarzlikowi podana na tacy. Chwilami w boksie naszego podwójnego czempiona globu było nerwowo. Żużlowiec trochę się z początku męczył, błądził z ustawieniami. Sam moment startowy nie był najlepszy, ale tę niedoskonałość udało się nadrabiać na dojeździe do pierwszego łuku. W porę złapano właściwy balans. Dla Bartka, to podwójnie ważny sezon i super, że wszedł w cykl od zwycięstwa. Pod nieobecność Rosjan ten balon oczekiwań jest napompowany do niewyobrażalnych rozmiarów. Bartkowi już powieszono na szyi złoto. Inny scenariusz nie wchodzi w grę. Nie wieszajmy medalu Janowskiemu Im szybciej skończymy odliczać Maćkowi Janowskiemu zakończone fiaskiem sezony bez krążka IMŚ, tym szybciej on go w końcu zdobędzie. Nie ukrywam, że byłem pod dużym wrażeniem, jak w Gorican czarował po trasie. Od dwóch-trzech lat obserwujemy w tym względzie zmiany na plus. To kwestia ustawień i pewnej decyzyjności. Maciek znakomicie współgra z motocyklem. Chyba ma teraz ciężej ze startu, ale nikogo to specjalnie nie martwi, skoro efekt końcowy jest piorunujący. Szkoda mi Patryka Dudka. Serial GP wymaga jednak, żeby szybciej znaleźć prawidłowe ustawienia. Szybkość w sprzęcie jest, forma fizyczna i mentalna również więc jestem spokojny, że to wkrótce ruszy z kopyta. Wychowanka Falubazu z całą pewnością stać, żeby regularnie mieszać w półfinałach. Frycowe zapłacił Paweł Przedpełski. Nie omijał go też pech. GP, to takie zawody, w których nie ma przebacz. Choć wynik tego nie uwypukla, ale Paweł mógł się podobać. Imponował zadziornością, był pobudzony, nie chował łokci. Tę sytuację z odpiętą łyżwą zapamięta na bardzo długo. Następnym razem trzy razy sprawdzi, czy pasek nie jest za luźny. Pozytywnie zaskoczył Anders Thomsen. Może nie jestem fanem jego stylu jazdy, ta sylwetka na maszynie jest dość specyficzna, wleczona noga, lekko szosowe wchodzenie w łuki nie wyglądają zbyt estetycznie, ale przyjemnie się Duńczyka ogląda w akcji. Bo to chłopak, który nie odda ci za darmo ani pół centymetra toru. Na dodatek bardzo płynnie obiera trajektorię jazdy, porusza się jak od cyrkla. Nawet gdy ścina i zmienia linię, to nie kantuje. Tam nie ma ani jednego fałszywego ruchu. Anders wyskoczył w Chorwacji trochę jak diabeł z pudełka. Jeszcze tydzień temu nic nie zwiastowało, że tak nagle odpali. Po meczu w Grudziądzu był w ciemnym lesie i wydawało się, że ta frustracja narasta. Błyskawicznie ogarnął się sprzętowo, a jak tutaj wszystko jest w należytym porządku, to Thomsen wyciśnie z motocykla maxa. Woffinden i Vaculik z formą w lesie Chciałbym ponadto zwrócić uwagę na trzeciego w Gorican Mikkela Michelsena. Stosunkowo jeszcze młody Duńczyk systemowo robi krok po kroku wchodząc na coraz wyższy poziom sportowy. Kapitan Motoru Lublin już zasłużył, żeby go określać gwiazdą PGE Ekstraligi. Mikkela odznacza pełen profesjonalizm i skupienie na żużlu. Michelsen jeździ niezwykle inteligentnie, twardo, ale zawsze fair. Nie będę absolutnie zaskoczony, jeśli Michelsen w przekroju całego sezonu okaże się najlepszym reprezentantem Danii w stawce i napsuje Polakom sporo krwi. Ciężko mi zrozumieć, co dzieje się z Martinem Vaculikiem. Słowak ma wszystko, żeby sięgnąć po najbardziej prestiżowe laury, jest żużlowcem kompletnym, a jednak kolejny rok zaczyna od falstartu. Po swoim ostatnim wyścigu do kamer telewizyjnych zamanifestował swoją bezradność i wysłał w świat sygnał, czemu tak późno to nastąpiło. Wzmocniony sztab szkoleniowy o doświadczonego Bjarne Pedersena na razie nie zdaje egzaminu. Najważniejsze pytanie brzmi z czego to wynika, choć moim zdaniem tam jest głębszy kłopot sprzętowy. Zastanawia równia pochyła trzykrotnego mistrza świata - Taia Woffindena. Brytyjczyk ustatkował się w środku stawki i ani drgnie wyżej. Czasami, od wielkiego dzwonu przydarzy mu się fajny wyskok, ale brakuje takiej, typowej dla prawdziwego mistrza iskry. To zastanawiające, bo Tai nie tryumfował w pojedynczym turnieju od czterech lat i licznik dalej bije. Zawodnik korzysta z silników z tej samej stajni tunerskiej Ryszarda Kowalskiego, co Bartek Zmarzlik, a jednak różnica w prędkości jest kolosalna. Oby Woffinden uporał się z problemami, bo jest potrzebny cyklowi jak mało kto.