Ile kosztowały pana te cztery złote medale? Kosztowały mnie bardzo dużo zdrowia, nerwów, ale nie ukrywam, że pieniędzy też, choć tak naprawdę nie jestem w stanie podać konkretnej kwoty. Ja zawsze powtarzam, że jeśli chcesz być najlepszy, to musisz inwestować. Całe szczęście, że mam ten komfort, że jeśli potrzebuję silnik, to go po prostu zamawiam, nie patrząc na koszty. W tym miejscu oczywiście wielkie podziękowanie dla wszystkich moich Sponsorów, bo bez nich byłoby to bardzo trudne. Zmarzlik: Rocznie obracamy kwotami, jak w dużym przedsiębiorstwie A mógłby pan zdradzić, ile rocznie wydaje na żużel? 1-1,5 miliona starcza, czy też trzeba wydać więcej? Są to bardzo duże kwoty. Nie wszyscy o tym pamiętają, że żużel to nie tylko silnik, rama, zębatki, opony. To też cały team, który musi dostawać odpowiednie wynagrodzenie za świetnie wykonywaną pracę. To cała logistyka, więc kwoty, którymi rocznie obracamy, my żużlowcy, są takie, jak w niejednym dużym przedsiębiorstwie. A który z tych medali kosztował pana najwięcej nerwów? Ten pierwszy, kiedy Leon Madsen odpalił w Toruniu i niemal do końca czuł pan jego oddech na plecach, czy ten ostatni, zdobyty pomimo wykluczenia w Vojens. Każdy medal ma swoją historię i każdy jest inny. Pierwsze złoto - wiadomo, zawsze najciężej jest wygrać po raz pierwszy. Pamiętam, że oszalałem wtedy ze szczęścia. Później obrona tytułu, co było również czymś niezwykłym. Ten rok to już w ogóle szaleństwo po tym, co wydarzyło się w Vojens. Naprawdę, o każdym z tych wieczorów można byłoby długo opowiadać. Ja mam zawsze szacunek do wszystkich rywali. Każdy jeździ po to, żeby być najlepszym. We wspomnianej rundzie w Toruniu, Leonowi pasowało wszystko, był tego wieczora najlepszy, ale to jest właśnie sztuka, żeby wtedy opanować emocje, widząc, że rywal jest coraz bliżej i konsekwentnie dążyć do celu. O trudnym powrocie z Grand Prix w Vojens Jak w ogóle wyglądał powrót z Vojens? Milczał pan, czy gadaliście z teamem i wyrzucał pan z siebie całą złość. Powiem tak: nie padło za dużo słów w drodze powrotnej. Każdy z nas był po prostu wściekły, że doprowadziliśmy do takiej sytuacji. Każdy musiał to wewnętrznie przetrawić. Zdradził pan w rozmowie z Michałem Korościelem, że pisaliście sobie z żoną Sandrą sms-y. To w jakimś sensie pomogło? Jak dużym wsparciem jest dla pana żona? Zdecydowanie pomogło! Sandra to moja druga połówka, która zawsze mnie wspiera. Nieważne czy wygrywam, czy akurat idzie gorzej. Potrafi mnie uspokoić, porozmawia ze mną w taki sposób, że często spojrzę na daną sytuację z innej perspektywy. To bardzo pomaga i jestem jej za to wdzięczny. Przyszło panu w ogóle do głowy, że za coś takiego, jak strój można wykluczyć z zawodów. Przecież żużlowiec to nie skoczek, który dzięki odpowiedniemu krojowi zyskuje metry w powietrzu. W życiu! Tak jak pan powiedział, za nieregulaminowy strój można wykluczać w skokach, bo jednak daje to mierzalną przewagę nad innymi. W żużlu nie ma to tak naprawdę żadnego znaczenia. Oprócz oczywiście marketingowego, co jest niepodważalne. Jakby nie patrzeć to był mój błąd i mojego teamu i skończyło się tak, jak się skończyło. Czy ktoś chciał utrzeć Zmarzlikowi nosa? Czy to była kara za to? Myśli pan, że ci, którzy pana wykluczyli, chcieli panu utrzeć nosa? Choćby za to, że jak wybiera pan pole, to robi krok do przodu tak, żeby stać przed innymi. Słyszałem, że dyrektor Morris zwracał panu uwagę, żeby pan tego nie robił? Nie wiem, co myśleli i tak naprawdę nie chcę się tym zajmować. Co do wyboru pól startowych, w trakcie zawodów wszystko dzieje się błyskawicznie. Ja nawet tego nie analizuję. Po prostu podchodzę i staję. Jeśli jest coś nie tak, to staram się korygować poszczególne rzeczy, ale jeśli miałbym myśleć o tym, w którym miejscu powinienem stanąć, to głowa by mi eksplodowała. Może potrzebne są jakieś laserowe znaczniki, które będą nas ustawiać. A dlaczego w ogóle pan to robi? Chodzi o zyskanie psychologicznej przewagi nad rywalami, pokazanie kto tu rządzi? Tak jak powiedziałem przed chwilą, nie analizuję tego. Patrzę po prostu na wielki ekran, który mam przed sobą i nie rozglądam się na boki, kto stanął w którym miejscu. Myślę, że nie ma co tej sprawy rozdmuchiwać, bo to naprawdę błahostka. Zmarzlik mówi, co działo się z nim po wykluczeniu Przyznam, że bałem się o pana w tym sensie, że w meczach finałowych PGE Ekstraligi było widać, że to Vojens w panu siedzi. Przepraszam za słowo, ale wyglądał pan jak zbity pies. Kiedy puściło? To prawda, zaraz po Vojens musieliśmy jechać do Lublina na mecz finałowy i skłamałbym, gdybym powiedział, że zostawiłem wydarzenia z Danii za sobą. To siedziało jeszcze we mnie przez kilka dobrych dni. Musiałem jednak zagryźć zęby i pojechać mecz najlepiej jak potrafię. Oczywiście nie był to wymarzony występ, ale nie było też tragedii. Po prostu chciałem ten mecz odjechać i zaszyć się u siebie w domu, aby wszystko puściło. Co po finale w Toruniu mówił panu na ucho prezydent FIM Jorge Viegas? Po prostu pogratulował mi czwartego tytułu. Pan Viegas to bardzo sympatyczny człowiek, który zawsze podejdzie, zagada, zapyta, co słychać u mnie, czy u rodziny. To bardzo miłe. Czy ktoś w ogóle przeprosił pana za to, co się stało? Jasne, że z brakiem tego stroju, to był pana błąd, ale i też kara była niewspółmierna do przewinienia. I przepisy, wbrew temu co tłumaczył FIM, wcale nie przesądzały o tak surowej karze. Nie, nikt nie przepraszał, a ja wcale tego nie oczekuję. Oczywiście to był mój błąd, za który słono w tamtym momencie zapłaciłem. A czy kara była współmierna, czy nie, to myślę, że wszyscy powinni sami osądzić. Polak o zachowaniu Lindgrena. Wyjaśnia, czy miał do niego pretensje? Jak wyglądały pana relacje z Fredrikiem Lindgrenem po tym wykluczeniu? Widziałem takie zdjęcie, jak stoicie obok siebie z medalami i każdy patrzy w inną stronę. A ja widziałem również wiele zdjęć, na których patrzymy w swoją stronę i szeroko się uśmiechamy. Powiedziałem tuż po zawodach, że moje relacje z Fredrikiem są bardzo dobre i dziękowałem mu za jego postawę właśnie w Vojens, kiedy sam apelował do władz, by walka o złoty medal odbyła się w uczciwej walce na torze. Zachował się, jak na prawdziwego sportowca przystało. I jeszcze raz mu za to dziękuję. Zostańmy przy zdjęciach. Mamy też takie, gdzie całuje pan krzyżyk i modli się przed biegiem w swoim boksie. Jak ważna jest dla pana wiara w Boga? Ważna. Nigdy tego nie ukrywałem. W tamtej chwili poczułem taką potrzebę, żeby się pomodlić, żebym dostał dodatkową siłę na ten wyścig. Jak widać, pomogło. O ilu medalach marzy Zmarzlik? A może pan zdradzić, czy jest jakaś granica, po której powie pan sobie: dość, wystarczy? Ile złotych medali pana zadowoli? Sześć, siedem? Więcej? Ile? Oczywiście, że nie powiem. Może to będzie nudne, ale powtarzam to jak zdartą płytę, że ja mam w głowie jeszcze tyle celów i marzeń, że starczy to na jeszcze bardzo długo. Każdy medal cieszy, bo pokazuje, że ja i cały team wykonujemy świetną pracę. Dopóki będzie to mnie i wszystkich wokół cieszyło, tak długo będę jeździł na żużlu. A na razie jestem bardzo szczęśliwy. Dostrzega pan w ogóle jakieś zmęczenie materiału u siebie? Czy trudniej samego siebie zmobilizować po tych kolejnych sukcesach? Zmęczenie fizyczne, owszem, ale psychiczne nie. No, może poza sytuacją w Vojens, o której już rozmawialiśmy. Szczerze, to każdy sukces jeszcze bardziej mnie napędza. Jest wielu świetnych zawodników w kraju i na świecie, którzy mnie gonią, a ja chcę im uciekać. Ta zdrowa rywalizacja bardzo mi odpowiada, a ja wtedy czuję, że żyję. Poza tym, co tu dużo mówić, kocham żużel, kocham się ścigać i kocham adrenalinę. A jest ktoś, kto mógłby pana pokonać? Bo eksperci mówią, że nie widzą. Jak mam być szczery, to też nie widzę. Pod taśmą zawsze staje ze mną trzech innych gości, którzy chcą wygrać wyścig. Szanuję pracę każdego zawodnika i każdy jeden ma szansę wygrać. Czy to ze mną, czy z kimś innym. Na tym polega żużel, że każdy chce przejechać linię mety jako pierwszy. Z roku na rok jest coraz trudniej walczyć o zwycięstwa, bo te różnice sprzętowe się zmniejszają. To musiał oddać. Słony rachunek za sukcesy Czy zauważył pan, że w ślad za rosnącą popularnością przybywa panu przyjaciół, ale i też wrogów, których boli to, że ma pan dobrych sponsorów i dobrze zarabia. Jestem takim człowiekiem, że skupiam się przede wszystkim na pozytywnych aspektach życia. Przez wiele lat mam przy sobie sprawdzonych przyjaciół, którzy pomogli mi w niejednych cięższych momentach. A co do wrogów? Nie powiedziałbym, że mam wrogów. Internet, wszystkie komentarze, które się pojawiają, to tak naprawdę fenomen, który w sumie jakiś mądry naukowiec powinien zbadać. Ja zajmuję się samymi pozytywami i nie zaprzątam sobie głowy kimś, kto potrafi tylko obrażać - bez jakiejś konkretnej przyczyny. Jaka jest w ogóle cena tych wszystkich lukratywnych kontraktów? Jak dużą cząstkę siebie musiał pan oddać? Ceną zawsze będzie czas. Czas, który muszę poświęcić na realizowanie pewnych działań. Ale to jest świadomy wybór. Gdyby nie sponsorzy, nie byłoby mnie w tym miejscu, w którym jestem. W życiu nie ma nic za darmo. Trzeba się naprawdę napracować, aby zbudować bazę sponsorów, ale również zawsze trzeba dawać coś od siebie. A ile zostało w panu z tamtego starego Bartka Zmarzlika, który dopiero pukał do drzwi kariery i nie miał nic poza pasją i entuzjazmem? Cały czas kocham żużel i kocham się ścigać. Oczywiście po tych kilkunastu latach zebrałem dużo doświadczenia, potrafię przewidzieć niektóre sytuacje. Myślę, że cały czas jest ta radość i błysk w oku, jak ktoś mówi wyścig, albo żużel. Zmarzlik: Nie zajmuję się polityką Władysław Komarnicki mówi: stanę na głowie, żeby zabrać Motorowi spółki skarbu państwa. Nie boi się pan, że ktoś zaraz rzuci hasło: zabrać Zmarzlikowi Orlen? Nie zajmuję się polityką. Ja jestem od tego, żeby wygrywać biegi, dawać ludziom radość z jazdy. Na tym się skupiam. Mówią, że Zmarzlik ma słabe silniki, że jakby nie to, przyjeżdżałby do mety 30, 40 metrów przed rywalami. Ma pan słabe silniki? Z czego bierze się to, że w niektórych biegach się pan męczy? Widać, jak gimnastykuje się pan na motocyklu, żeby jakoś go rozpędzić. Mógłbym opowiadać o tym godzinami, ale tak krótko: taki jest żużel. W jednym sezonie jedziesz na danym silniku i robisz komplety, a rok później męczysz się niemiłosiernie. W tych czasach, kiedy każdy ma dostęp do najlepszego sprzętu o sukcesie decydują detale. Ja lubię wiedzieć dlaczego wygrywam, ale też dlaczego przegrywam. Zjeżdżając z toru muszę wiedzieć, co jest nie tak, co trzeba poprawić. Oczywiście mam w teamie znakomitych fachowców, którzy zawsze mi doradzają, ale sam również muszę mieć taką świadomość. Nie zawsze mocny silnik jest dobry. Czasami trzeba go osłabić na konkretną nawierzchnię. Tak jak mówię, mógłbym o tym opowiadać godzinami. Mistrz wyjaśnia, dlaczego zamienił Stal na Motor Po wielu latach zmienił pan klub. Nie żałuje pan? Czy teraz może pan powiedzieć, że przenosiny do Motoru to był dobry krok? To był ważny krok w mojej karierze, bo wyszedłem ze strefy komfortu i znalazłem się w miejscu, które trzeba odkrywać od nowa. Właśnie to, że nie zawsze przyjeżdżam na pierwszym miejscu w Lublinie można traktować jako rozwój, o którym wspominałem na początku roku. Oczywiście za każdym razem czytam, że skoro w jednym miejscu jest super, to po co odchodzić. Właśnie po to, żeby dalej się uczyć. W Gorzowie spędziłem mnóstwo cudownych lat i nikt mi tego nie zabierze. Ale naprawdę, chcąc się cały czas rozwijać, trzeba czasami podjąć trudne decyzje. Z pewnością była nią zmiana klubu. Jak długi w ogóle jest pana kontrakt z Motorem? Nigdzie nie znalazłem takiej informacji podanej przez pana, czy przez prezesa Jakuba Kępę? To taka tajemnica? To nie była tajemnica i nią nie jest. W zeszłym roku podpisaliśmy umowę na rok. Tak wyglądają jego relacje z Woźniakiem po ostrym ataku A jak to teraz wygląda z miłością kibiców? CI w Lublinie na pewno kochają, a ci z Gorzowa? Gwizdali, jak sponiewierał pan na torze Szymona Woźniaka. Za wiele się nie zmieniło od momentu, kiedy odszedłem z Gorzowa. Cały czas spotykam się z przyjaznymi rozmowami, prośbą o zrobienia zdjęcia, danie autografu. To bardzo miłe. Oczywiście bardzo miło zostałem przyjęty w Lublinie, jak i na meczu wyjazdowym w Gorzowie. Serdecznie dziękuję wszystkim. Nie ukrywam, balem się trochę reakcji, ale okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. A co do sytuacji z Szymonem, to wszystko wyjaśnione zostało w odcinku "Taśmy Prawdy" na Canal+ Online. Także serdecznie zapraszam do oglądania. Marek Cieślak powiedział: jak Bartek jedzie, to nie ma litości dla przeciwnika. Pomyślałby pan o sobie, że jest bezlitosny? Tak by pan siebie określił? Nie wiem, czy to dobre słowo. Bardziej powiedziałbym konsekwentny. Znam siebie, swój sprzęt i wiem, co mogę zrobić w danej chwili. Jeśli otwiera się szansa na atak, to trzeba z niej w odpowiednim momencie skorzystać. Syn daje mu ogromną motywację Co teraz? Wakacje? A potem? Na podium w Toruniu rzucił pan: jedziemy dalej? Oczywiście, że wakacje. Trzeba naładować akumulatory i złapać trochę świeżości. No oczywiście, że jedziemy dalej. Przed nami kolejny sezon, w którym trzeba będzie powalczyć o dobre wyniki. A syn Antek już pyta, jak wraca pan do domu: tata, jak ci poszło? Antek ogląda razem z Sandrą przed telewizorem występy taty, a po przyjeździe lubi robić sobie sesje zdjęciowe z pucharami. No to, jak tata ma nie wygrywać? Trzeba uszczęśliwiać swoje dziecko.