Żużlowiec ten nigdy nie miał jakiegoś wielkiego talentu, nie mówiono o nim jako o przyszłej gwieździe tej dyscypliny. Koza jednak potrafił jeszcze jako junior miewać kapitalne mecze nawet w Ekstralidze. Gdy przeszedł do grona seniorów, na dobre osiadł w niższych ligach, gdzie zbudował sobie renomę zawodnika na określonym poziomie bardzo solidnego. Mało kto jednak spodziewał się po nim jakichś większych wyskoków, czyli nagłych wzrostów formy. To był raczej ligowiec. Dość nieoczekiwanie kilka tygodni temu Ernest Koza oświadczył, że zakończy żużlową karierę. 29 lat to obecnie nic dla kogoś, kto uprawia tę akurat dyscyplinę. Dlaczego więc Koza podjął taką decyzję? Przede wszystkim dlatego, że w 2. Lidze nie zarabia się wielkich kokosów, a on ma swój biznes i może z niego żyć. Drugi aspekt to powiększenie rodziny, co z kolei wymaga poświęcenia większej ilości czasu. Teraz decyzja Kozy wygląda już inaczej. Tam niektórzy ryzykują za półdarmo 2. Liga żużlowa to miejsce wielkich dysproporcji. Są tam zawodnicy, którzy żyją na całkiem godnym poziomie, choć uprawiają swój sport w najniższej możliwej lidze, a zimą muszą wyjeżdżać do Szwecji, by sobie dorobić (np. Adrian Cyfer). Kogoś takiego wręcz trudno już nazwać zawodowcem. Mimo tego jednak Cyfer jest jednym z najlepszych żużlowców 2. Ligi i za rok pewnie ten status się nie zmieni. Kilku zresztą zawodników także zarabia tam nieźle pieniądze. Są jednak także tacy, którym po prostu nie opłaca się ryzykować zdrowiem i życiem za takie pieniądze. Być może Ernest Koza uznał, że tak właśnie jest u niego. Zostanie jednak zapamiętany jako pogodny, uśmiechnięty i pozytywny człowiek, który może na torze nie pokazał wielkich rzeczy, ale swoje pięć minut w tej dyscyplinie miał. I co najważniejsze - skończył karierę w jednym kawałku. A często właśnie to żużlowcy uznają za swój największy sukces.