Skandal ze Zmarzlikiem, zemsta będzie słodka. Polacy szykują odwet, negocjacje trwają
Dwa lata temu wyrzucili nam z Grand Prix Bartosza Zmarzlika, teraz żaden z naszych zawodników nie dostał dzikiej karty na GP 2025. Kibice obwiniają o to Armando Castagnę, który w FIM odpowiada za żużel. O Włochu mówi się, że nie lubi Polaków, że nasze sukcesy go bolą. Na sobotniej Gali FIM Awards Castagna musiał przełknąć gorzką pigułkę oglądając trzech mistrzów świata z Polski wychodzących do dekoracji. Opinię publiczną w Polsce bardziej jednak interesuje to, czy Castagna w końcu odpowie za swoje działania. - Więcej powiem w styczniu - mówi prezes PZM Michał Sikora w rozmowie z Interią.
Dariusz Ostafiński, Interia: O czym rozmawiało się za kulisami Gali FIM na Majorce? Było coś o tym, że Armando Castagna gra nam na nosie?
Michał Sikora, prezes PZM: Komisje, co miały ustalić, to ustaliły. Nie było jakiś dużych rozmów, w tej sprawie wszyscy nabrali wody w usta. Nie wracano do kontrowersji. Ja się widziałem z Castagną, ale też nie rozmawiałem o tym, co było. Wszyscy czekają na nowy sezon, a celebracja mistrzów nie jest z pewnością dobrym miejscem na tego typu rozmowy. Sama impreza wyglądała dla nas dobrze. Trzy klasy żużlowe i trzech mistrzów świata. Jeśli popatrzy się na sam żużel, to tylko jednego złota nam brakowało.
Prezes PZM zdradza: "Kończymy negocjacje z Grupą Warner Bros Discovery"
Proszę nie uciekać od odpowiedzi, jeszcze niedawno mieliśmy niezły skandal z dzikimi kartami, dużo pisało się o pokrzywdzeniu Polski. Nie wierzę, że tak po prostu przeszedł Pan obok tematu.
- Są sprawy, o których nie informuję, gdy nie zostaną zakończone. A kończymy negocjacje z Grupą Warner Bros Discovery. Więcej powiem w styczniu.
Jednak żużel tylko dla nas jest pępkiem świata.
- Oczywiście. To nasza soczewka, przekręcenie rzeczywistości, które jednak trzeba zrozumieć, bo ten sport daje nam wiele radości. Żużel pokazuje nasze zaangażowanie, pokazuje, że w czymś jesteśmy naprawdę dobrzy. W FIM jednak na żużlu świat się nie kończy, a nawet nie zaczyna.
Rozumiem jednak, że pękał pan z dumy, widząc, jak nasi mistrzowie odbierają medale, a potem pan sam wyszedł na scenę, aby odebrać dyplom za złoty medal juniorów w Speedway of Nations 2.
- Z tym pękaniem z dumy, to ja powiem szczerze, że to lekka przesada. Nie chcę, żeby to źle zabrzmiało, ale nasi juniorzy przyzwyczaili nas do wygrywania. To już stało się pewną rutyną, bo złoty medal zdobyliśmy dziesiąty raz z rzędu. Jakbym odbierał dyplom za złoto w dorosłym Speedway of Nations, to pewnie pękłbym z dumy. Nie chcę oczywiście niczego umniejszać młodym zawodnikom, nie chcę odbierać im zasług. Zdobyli złoto w pełni zasłużenie i to mnie ogromnie cieszy.
"Nie mogę tego zrozumieć", mówi prezes Sikora
A za złotem w Speedway of Nations musimy dalej gonić, jak za tym króliczkiem.
- Tak jak za zwycięstwem na PGE Narodowym podczas warszawskiego Speedway Grand Prix. Ja nie mogę tego zrozumieć. To są mistrzostwa świata par, mamy sukcesy w tych zawodach, by wspomnieć o złocie zdobytym w 1971 roku, mamy Bartosza Zmarzlika, mamy innych klasowych żużlowców, a wygrać tego nie możemy. Naprawdę nie potrafię zrozumieć, jak przez te sześć edycji, które za nami, nie zdobyliśmy złota. A ostatnio to już nawet miejsce na podium jest problemem.
Jest tak źle, że zaczynamy tęsknić za drugimi miejscami.
- No właśnie. To jest ten brakujący element. Jednak może to i dobrze, że tak jest, bo wciąż jest coś do zrobienia.
Nie wierzę w takie rzeczy, ale to wygląda tak, jakby SoN był obciążony jaką klątwą.
- Myślałem, że pan powie, że nam kłody pod nogi rzucają. Klątwa? Tak to trochę wygląda, ale wiemy, że tak nie jest. Pamiętam, że kiedy pojawiła się idea SoN, to nawet prezes Andrzej Witkowski mówił, że to dobrze, że Speedway of Nations było co dwa lata, na przemian z Drużynowym Pucharem Świata. Nikt nie przypuszczał, że nam to nie spasuje. Najpierw Rosjanie, a teraz Anglicy potrafią to dobrze objechać. Nie obrażajmy się jednak na SoN, nie róbmy z tego dziwadła. Ta nazwa to efekt czasu i marketingu. Mamy przecież Motocross of Nations, Trial of Nations, a nawet Six Days Enduro of Nations. To nie są jednak żadne wynalazki, ale zawody rangi mistrzostw świata. I tak samo jest z SoN. My to samo zrobiliśmy z IMP - opakowaliśmy na nowo. Dlatego, mówiąc po żołniersku, trzeba wreszcie to wziąć i wygrać.
Zmarzlik odbierał medal żartując z prezydentem FIM
Zmarzlik na Gali FIM pojawił się po raz szósty. Czy to jest już taki mistrz i gość pełną gębą, czy też jest w cieniu innych gwiazd sportów motorowych?
- Jest taki podział wprowadzony, gdzie mamy grupę "ultimate champions". Najpierw są medale w poszczególnych kategoriach, a potem jest finał z siedmioma najważniejszymi mistrzami. Tam jest też speedway i nasz Bartek. To jest absolutna śmietanka, a klasa podkreśla jego pozycję. Zresztą w gronie tegorocznych mistrzów Zmarzlik był jednym z bardziej doświadczonych. Kiedyś pewnie była trema, ale teraz Bartosz jest wyluzowany, żartuje z prezesem FIM, stojąc na scenie. To pokazuje, że ta jego pozycja w świecie sportów motorowych jest mocna.
Relacja Zmarzlika z Jorge Viegasem jest szczególna. I nie zmienia tego fakt, że prezydent FIM nie pomógł mu przed rokiem uniknąć dyskwalifikacji w Vojens.
- Wiadomo. Jakby to prezydent zrobił, to jakby to było odebrane? Zresztą po to są regulaminy i ludzie odpowiedzialni, żeby to oni podejmowali decyzję. Chciałbym też zwrócić uwagę na jedną rzecz. Prezydent Viegas nie siedzi zamknięty w pawilonie VIP. On jest blisko zawodników. Przed przychodzi poklepać ich na szczęście, potem gratuluje. Nie jest taki salonowy czy raczej niedostępny, jak jego poprzednicy. Ma inny charakter, zawsze jest w centrum, stąd także ta jego relacja ze Zmarzlikiem.
Prezes PZM wskazuje kolejną polską bolączkę
Na gali na Majorce uhonorowano trzech naszych mistrzów. Czegóż można więcej chcieć?
- Na pewno złota w SoN, o czym mówiliśmy, ale też złota w mistrzostwach Europy, które są mi szczególnie bliskie. Nie potrafimy się w cyklu SEC przebić. Grand Prix wygrywamy, ale konia z rzędem temu, kto mi wytłumaczy, dlaczego w SEC nie dzieje się tak samo. A poza tym wszystko się zgadza i cieszmy się z tego, co jest, bo za rok możemy wrócić bez niczego i wtedy wszyscy będą mocno płakać. Nie dajmy się jednak zwariować, a to, czego dotąd nie wygraliśmy, potraktujmy, jak wyzwania.
Tydzień na Majorce był dla pana dość pracowity.
- Był zarząd, zgromadzenie, więc ta sobotnia celebracja była czymś wyczekiwanym, wisienką na torcie. Spieszę wyjaśnić, że do żadnych rewolucyjnych zmian nie doszło, nic się wielkiego nie wydarzyło. Żadnych sensacji. Może jeszcze tylko dodam, że na tle naszych sąsiadów, Niemców i Czechów, wypadliśmy bardzo dobrze. Dzięki wąskiej specjalizacji, bo kiedyś był jeszcze Tadeusz Błażusiak, ale dobre i to. Teraz trzeba zimę mocno przepracować i powalczyć za rok o coś więcej.