W PZM są oburzeni zachowaniem najlepszych polskich juniorów. Zarówno Mateusz Cierniak, jak i Jakub Miśkowiak zapewniali, że po niedzielnej rundzie SGP2 w Cardiff dojadą na poniedziałkowy finał IMP w Krośnie. Finalnie nic z tego nie wyszło, musieli ich zastąpić zawodnicy rezerwowi. Miśkowiak i Cierniak zapomnieli, że w Bristolu jest lotnisko? Szok związkowych działaczy był tym większy, że pracownik jednego z teamów, który był w niedzielę w Cardiff, w poniedziałek o 16.00 przyjechał na stadion w Krośnie. W poniedziałek o 10.00 wyleciał on z Bristolu, około 13.00 był na lotnisku w Rzeszowie i stamtąd dojechał do Krosna. Na miejscu dziwiono się, dlaczego dwaj juniorzy nie wybrali tej samej drogi. Miśkowiak o tym, że pojedzie w IMP, wiedział od marca. Cierniak od maja. Mimo to żaden z nich nie wpadł na pomysł, żeby zawczasu zabukować bilety i lecieć z Bristolu do Rzeszowa. Miśkowiak jechał z Cardiff do Krosna busem. Cierniak poleciał samolotem do Wrocławia, ale czekał na mechaników, którzy z Cardiff jechali busem. W PZM mają pretensje o to, że juniorzy ich zwodzili W PZM bardziej niż absencją zawodników są zirytowani tym, że do końca zwodzili oni organizatorów. Wciąż tylko wysyłali informacje, że pędzą 240 kilometrów na godzinę, że na pewno dotrą na czas. Finalnie żaden z nich w Krośnie się nie pojawił. Centrala mogłaby zawiesić obu zawodników, ale wiemy, że tego nie zrobi. I to pomimo tego, że w związku zdają sobie sprawę, że gdyby Miśkowiak z Cierniakiem mieli na drugi dzień po Cardiff mecz ligowy, to na pewno dotarliby na czas. W przypadku IMP zachowali się tak, jak się zachowali. Wyszło to słabo. PZM dziwi się też, że młodzi zawodnicy zarabiający w lidze miliony nie mają większej ilości sprzętu. Bo w trakcie rozmów było takie tłumaczenie, że samolot niczego by nie zmienił, bo i tak potrzebny byłby bus ze sprzętem. Cierniak tłumaczy, dlaczego nie dojechał Mirosław Cierniak, tata Mateusza, przyznaje, że to, iż nie dotarli na zawody do Krosna, to ich wina. Dodaje jednak, że jemu też jest z tego powodu przykro, bo Mateusz bardzo chciał pojechać w finale IMP. - Zabrakło nam godziny, bo raz, że zawody w Cardiff się przedłużyły, a dwa, że były korki i wypadek na trasie w Holandii - wyjaśnia Mirosław Cierniak. - Nie wiem, może zabrakło nam doświadczenia, ale mogę wyjaśnić, że gdy tylko dowiedzieliśmy się, że jedziemy w IMP, to kupiliśmy bilety na samolot dla Mateusza i dla teamu na Eurotunel. Mateusz był prędzej w Polsce, ale musiał na nas czekać, bo nie mamy góry sprzętu i wszystko, co najlepsze wzięliśmy do Cardiff. Na tym samym chcieliśmy jechać w finale IMP. Organizatorzy mają prawo być źli, ale my naprawdę dołożyliśmy starań i wyłożyliśmy mnóstwo kasy. Wykupiliśmy nawet specjalną kartę na przewóz sprzętu za prawie 500 euro. Czytaj także: Nie będą po nim płakali. Mają dość ojca