Kai Huckenbeck, Andrzej Lebiediew, Dominik Kubera, Tai Woffinden oraz Daniel Bewley - ta piątka zawodników otrzymała stałe przepustki od organizatorów cyklu Grand Prix na przyszłoroczne zmagania o indywidualne mistrzostwo świata. Z całym szacunkiem do pierwszej trójki z nich, ale wydaje się, że obecnym sezonem po prostu nie zasłużyli, by otrzymać stałe dzikie karty. W ich miejsce kibice chętnie zobaczyliby w stawce Artioma Łagutę, Emila Sajfutdinowa, Janusza Kołodzieja, czy Macieja Janowskiego. O ile Dominik Kubera już w zeszłym sezonie pokazał, że do cyklu Grand Prix się nadaje i jego kandydaturę da się jakkolwiek wybronić, o tyle Andrzej Lebiediew oraz Kai Huckenbeck otrzymali dzikie karty tylko ze względu na paszport, a nie umiejętności sportowe. Huckenbeck kilkukrotnie startował już w Grand Prix z dziką kartą i ani razu nie awansował nawet do półfinału zmagań. "Żart" - to słowo pada najczęściej w kontekście dzikich kart Słowo "żart" zostało odmienione przez kibiców sportu żużlowego w kontekście przyznania dzikich kart przez wszystkie przypadki. Oczywiście w kontekście nominacji organizatora na przyszłoroczny cykl Speedway Grand Prix padały także dużo bardziej wulgarne słowa, nie brakowało przekleństw. Tych oczywiście nie zamierzamy publikować, ale kilka ostrzejszych komentarzy - owszem. Był nieliczne pozytywne komentarze Zdarzały się także nieliczne komentarze w pozytywnym wydźwięku. Jeden z takich napisał były żużlowiec i także uczestnik cyklu Grand Prix, Scott Nicholls. Janowski także zabrał głos Brak Macieja Janowskiego wśród dzikich kart to spore zaskoczenie. Polak przez lata był gwarantem emocji w cyklu, a ponadto prezentował równą formę i meldował się w czubie tabeli. To pierwszy od lat słabszy sezon Janowskiego, który dostał nominację drugiego rezerwowego cyklu.