Tai Woffinden. Niestety. Choćby wrocławianie zaklinali się na wszelkie świętości twierdząc coś zupełnie innego, to właśnie Brytyjczyk jest głównym winowajcą słabego wyniku Sparty w tym sezonie. Facet jest trzykrotnym mistrzem świata, absolutną ikoną tego sportu, a w tym roku nie był w stanie przekroczyć średniej dwóch punktów na bieg. Słabiutko. Gleb Czugunow. Kolejny kamyczek w ogródku Sparty. Przed sezonem było o nim bardzo głośno w związku z nieobjęciem go sankcjami przy wykluczaniu Rosjan, ale z biegiem czasu jego nazwisko wymienialiśmy coraz to rzadziej. Nie pomogło mu nawet wsparcie, jakim obdarzał go wiosną Rafał Lewicki. Chłopak najzwyczajniej w świecie stanął w rozwoju. Bartosz Smektała. Przedsezonowe sparingi wyszły mu przednio. Wydawało się, że wreszcie nadszedł moment, w którym pojedzie na miarę potencjału prezentowanego przez niego w latach juniorskich. Niestety, w większości spotkań był dla Włókniarza kulą u nogi. Nie szło mu na żadnym polu. Kończy właśnie starty pod ochronnym parasolem kategorii U24, więc nadchodzący powrót do Leszna to już nie tyle próba ratowania, co wręcz resuscytacji jego kariery. Musi wziąć się w garść. Hansen zachwycał tylko w wywiadach Patrick Hansen. Ten transfer nie miał prawa się udać i - kto by pomyślał? - nie udał się wcale. Podobała nam się jego płynna polszczyzna prezentowana w wywiadach, ale na torze szło mu już jak po grudzie. Dosiadał silników swoich, Martina Vaculika, Andersa Thomsena i na każdym z nich szło mu równie przeciętnie. PGE Ekstraliga to wciąż za wysokie progi na jego nogi. Jack Holder. - Zostawiliście nie tego Holdera - szydzili z Apatora internauci. Jest w tym żarcie krzta prawdy. Chrisowi odejście z Torunia pomogło oczyścić głowę i poprawić nieco dyspozycję. Jego młodszy brat wydawał się przerośnięty wszystkim co dzieje się wokół niego - presją na wynik drużyny, startami w cyklu Grand Prix, dosłownie wszystkim. Zdarzały mu się co prawda pojedyncze wybitne występy, ale ogólny rozrachunek sezonu ewidentnie wykazuje minus. Przyda mu się oddech i zmiana otoczenia. Denis Zieliński. Do Apatora przychodził jako remedium na problemy drużyny. Trenował już wcześniej w toruńskim klubie, więc jego realia nie mogły go przerosnąć tak jak choćby Żupińskiego czy wcześniej Bogdanowicza. Co więcej, poprzedni sezon w Grudziądzu wyszedł mu naprawdę bardzo dobrze. Powrót do rodzinnego miasta jakby zatrzymał jego postęp. Był jednym z najsłabszych młodzieżowców rozgrywek, a pod koniec sezonu stracił nawet miejsce w składzie na rzecz szesnastoletniego Mateusza Affelta. Sebastian Szostak. Widnieje w tym zestawieniu poniekąd w roli reprezentanta całej ostrowskiej młodzieży. To właśnie ona miała być największym atutem beniaminka. Jak się skończyło, wszyscy widzieli. Czy to brutalne zderzenie z najwyższym poziomem? Czy to problemy sprzętowe? Czy to trema? Trudno stwierdzić. Na pewno jednak powinno pójść dużo lepiej.