Kolejna tułaczka nie wchodziła w grę Zawodnik szybko odgonił czarne myśli. Pomogły rozmowy z rodziną, wewnętrzny rachunek sumienia, a może przede wszystkim propozycja z macierzystej Unii Tarnów, do której wraca po roku przerwy. Powrót do domu, na stare śmieci ma dać nowy impuls i pozwolić odzyskać radość z uprawiania czarnego sportu. O poprzednich rozgrywkach mówi bez ogródek, że były najgorsze w jego wykonaniu odkąd jeździ na żużlu i pragnie o nich jak najszybciej zapomnieć. Z tego, co nam wiadomo Koza nie brał pod uwagę dalszej tułaczki. Od początku nastawił się na Tarnów i w tym kierunku prowadził rozmowy. W tym roku żużlowiec ożenił się ze swoją wieloletnią partnerką - Karoliną, ma małą córeczkę i bardzo chciał być na miejscu. Inna sprawa, że po tak mizernym sezonie Ernest nie miał najlepszej karty przetargowej i nie przebierał w ofertach. Podczas gdy największe gwiazdy w okresie zimowym wygrzewają się w ciepłych krajach, Koza tradycyjnie poszedł do pracy. Większość zarobku jak zwykle zainwestuje w sprzęt. To u niego norma, a przez cały poprzedni rok Koza musiał z reguły dokładać do interesu więc potrzeby są spore, zwłaszcza, przy szaleńczo rosnących cenach komponentów. - Dorabiam różne części do motocykli żużlowych dla siebie, ale też dla innych kolegów z toru. Co do kosztów, to rzeczywiście wszystko strasznie poszło do góry. Taki przykład: jedna opona w tym roku kosztowała 470 zł. Rok temu kosztowała niecałe 300 zł. A tych kosztów jest dużo więcej - tłumaczy dla unia.tarnow.pl Jednym z największych atutów Kozy od zawsze były świetne wyjścia spod taśmy, a ostatnio ten element stwarzał 28-latkowi duży problem. Brakowało też prędkości na trasie. Przerwa między sezonami ma przynieść odkurzenie starych nawyków. - Pomijając ubiegły sezon zawsze miałem dobre starty i nad tym chcę dużo popracować, by były one jeszcze lepsze, bo wygrywanie startów to właściwie klucz do wygrywania biegów. Chciałbym jeszcze poprawić czucie motocykla i wyprzedzanie zawodników na trasie - wyjaśnił.