Nie rozumiem zdziwienia niektórych prezesów, działaczy czy kibiców związanego z działaniami zawodników. Przecież co rok jest właściwie to samo. Może w rolach głównych nie oglądamy aż tak spektakularnych nazwisk, ale show było, jest i będzie. Zawsze jak kończyły się rozgrywki, to prędzej czy później nadchodził czas na coś takiego. Tak właściwie to na palcach jednej ręki można wyliczać osoby, które patrząc prosto w oczy mówiły prawdę i w międzyczasie nie wysyłały ofert do innego klubu. Zachowanie składu lub zmienienie go na teoretycznie lepszy to naprawdę wielki wyczyn. Z kolei naiwnością jest wiara w każde słowo zawodnika, który rzekomo chce się dogadać tylko z jednym klubem. Ja na przykład nigdy nie miałem wątpliwości co do szczerych rozmów z Andrzejem Huszczą, Piotrem Protasiewiczem czy Jarosławem Hampelem. Z rodziną Dudków zresztą podobnie i to nie ważne z kim dane było mi negocjować. Słowo i uścisk ręki były potwierdzeniem wszystkiego, co ustaliliśmy. Oczywiście z wieloma innymi żużlowcami też. Gorzkie rozczarowania przeżyłem natomiast między innymi z Sebastianem Ułamkiem lub Ryanem Sullivanem. W tym przypadku wygrała młoda naiwność i wiara w składane deklaracje. To była też jedna z pierwszych rzeczy, za którą musiałem płacić tak zwane frycowe. Coś podobnego przeżył kilka lat temu prezes Zdzisław Tymczyszyn, który po długich negocjacjach podał sobie rękę z Jasonem Doylem i potwierdził zakończenie negocjacji. Niestety od tego wydarzenia nie minęło parę dni i Australijczykowi się odwidziało. Stwierdził on wówczas, że podał rękę, ale na pożegnanie, bo wychodził z pokoju. Potem wrócił jeszcze do nas, lecz z inną ofertą. Wówczas Zdzisław Tymczyszyn poprosił akcjonariuszy o zastanowienie się, co z tym fantem zrobić. Prawda była jednak taka, że już wtedy Doyle’a nie było już w Falubazie i zamiast walczyć o medale, walczyliśmy, ale o utrzymanie. Co warto zaznaczyć, to nie decyzja ówczesnego prezesa doprowadziła do takiego stanu rzeczy, bo on był za tym by przedłużyć umowę z liderem. Ja troszkę mniej, ale sprzeciw dał trzeci udziałowiec. Skwitował on całą sytuację w żołnierskich słowach: "Tak czasami jest, że z nieba do piekła". Ten klub mu wiele zawdzięcza Zadzwonił do mnie dzisiaj mój wieloletni przyjaciel - Darek Marcinkiewicz. Od wielu lat wspiera on zielonogórski żużel i był sponsorem jako ekantor.pl. Nie znam faktów, lecz mogę się tylko domyślać, że po nim nigdy klub już nie podpisał tak dobrej umowy. Dobrej finansowo oczywiście. Ciekawe, dlaczego? Już miałem gratulować mu zresztą funkcji prezesa w klubie, ale uprzedził mnie od razu, że nie ma nic na rzeczy. Taka rola wymaga poświęcenia całego siebie, bo nie można interesować się tym tylko od czasu do czasu. Rodzina Marcinkiewiczów ma w tej chwili mnóstwo rzeczy na głowie i realizuje kolejne udane projekty biznesowe. Pogodzenie pracy w klubie i firmie to cholernie ciężkie zadanie. Sam tego doświadczyłem i wiem, że nie jest łatwo. Muszę jednak podziękować panu Dariuszowi. To właśnie dzięki niemu oraz Piotrowi Protasiewiczowi ekspresowo dograno naprawdę dobrych zawodników. Profesjonalizm w najczystszej postaci. Serce się raduje, gdy człowiek widzi jak odpowiedni ludzie biorą się za coś, na czym się znają. Na sporcie i biznesie ten duet zna się bowiem jak mało kto. Co warto zaznaczyć, Darek Marcinkiewicz nie wykluczył jednak większego zaangażowania się w przyszłości. Być może zrobi to w innych okolicznościach przyrody. Na razie mamy jesień, nie tylko na zewnątrz. Większość natomiast kocha wiosnę lub lato. Pozostaje więc poczekać nam na lepszy klimat. Robert Dowhan Czytaj także: Drugi raz tego nie zrobi. Ten sezon go wiele nauczył Witali go jak króla. Dostał telefon od mistrza świata