Mateusz Wróblewski, INTERIA SPORT: Jak na gorąco może pan skomentować zdobycie mistrzostwa świata w takich okolicznościach? Rafał Dobrucki, trener żużlowej reprezentacji Polski: - (bardzo długa cisza) Konsekwencja i zaufanie. Włożyliśmy dużo pracy zespołowej. Nie było lekko. Mieliśmy burzę mózgów, bo w pewnych momentach nie było najlepiej. Finał jest nasz i to jest najważniejsze. Jak mocno biło panu serce w trakcie dwudziestego wyścigu? - Nikt tego nie policzy... Janowski był odpowiednią osobą na decydujący wyścig Przyznam, że zdziwił mnie pan po czwartej serii startów. Spodziewałem się raczej Bartosza Zmarzlika w decydującej gonitwie, a wybór padł na Macieja Janowskiego. Dlaczego? - To było zaufanie z mojej strony dla Maćka. On był odpowiednią osobą na ten wyścig. Nie zmienia to faktu, że reszta zespołu też wykonała kapitalną robotę. Nawet Janusz Kołodziej, który pojechał jeden wyścig na chybił-trafił. To był strzał generalnie, ale liczy się fakt, że był z nami. Mentalnie wspierał zawodników, doglądał aspektów technicznych. To jest inżynier. On bardzo dużo widzi i korzystaliśmy z tego. Jaki był plan na Janusza Kołodzieja? - Plan na Janusza Kołodzieja był taki, że jak u kogoś będzie dramat, to po ósmym biegu będziemy reagować. Każdy zawodnik miał jednak swój argument, więc liczyłem na to, że zawodnicy coś znajdą. Szukali długo i to sobie trzeba powiedzieć. Męczyli się na pewno. Nie mieliśmy takich wyścigów, które byśmy wygrali lekką ręką. Tym bardziej ten sukces cieszy. Nie korciło pana, by posłać w bój Janusza Kołodzieja we wcześniejszej fazie zawodów? - Korciło. Puszczenie Kołodzieja w siedemnastym wyścigu było podyktowane tym, że Patryk Dudek słabł z wyścigu na wyścig. Nie notował progresu. Nie ma się co czarować, to był szok. Zszedł z nich stres Początek zawodów w wykonaniu Polaków był bardzo słaby. To był nagromadzony przez cały weekend stres, czy jeszcze inne czynniki? - Trzeba powiedzieć, że mieliśmy bardzo mało kółek wykręconych przez cały weekend we Wrocławiu. Tylko przed finałem na treningu mieliśmy dwa dwuminutowe przejazdy. Podczas takich przejazdów to nie jest to, co można zrobić startując w zawodach. Tego się obawialiśmy najbardziej, że nie nadążymy za zmianami, za torem. Nawet mimo tego, że to nasz tor. Podczas tych zawodów każdy wyścig to była zupełnie inna bajka. Zeszła z pana presja? Nie ma co ukrywać, że im bliżej zawodów, tym ciśnienie coraz bardziej rosło. - Jak powiem, że nie, to skłamię. Odczuwaliśmy presję. Następny medal do plecaka i znów będzie większa presja. Przez cały czas zgrupowania starałem się izolować zawodników od mediów, by tej presji odczuwali jak najmniej.