11 lipca 2021, finał IMP w Lesznie. 26-letni Bartosz Zmarzlik sięga wreszcie po tytuł indywidualnego mistrza Polski. Wreszcie, bo krajowy czempionat przez lata okazywał się największą słabością naszej gwiazdy. Superman miał kryptonit, a Zmarzlik czapkę Kadyrowa. Ilekroć dochodziło do walki o to trofeum, gorzowianin zaliczał słabszą formę albo wpadkę w kluczowym wyścigu. 2 złota mistrzostw świata i żadnego na krajowym podwórku? Wyglądało to coraz bardziej niepokojąco. W Lesznie Zmarzlik zakończył wreszcie niemiłą passę. Na drugim stopniu podium stanął wówczas Maciej Janowski, dwukrotny już mistrz. Stanął? Raczej przystanął! Odsłuchał hymn, odebrał medal i udał się do parku maszyn. Nie zamierzał wziąć udziału w ceremonii świętowania, oblewać się szampanem. Pół godziny wcześniej kamery zarejestrowały, że on i Zmarzlik mieli do siebie pretensje przy zjeździe do parku maszyn po jednym z wyścigów. Janowski i Zmarzlik jak ogień i woda Konflikt między panami węszono od niemal samego początku ich wspólnych startów. Obaj byli zupełni inni. Zmarzlik stanowczy, zdyscyplinowany, nieco wycofany. Janowski wprost odwrotnie - uchodził za luzaka, wesołka, duszę towarzystwa. Już na początku minionej dekady wytworzyła się wokół niego grupa młodych kolegów - najbardziej obiecujących polskich żużlowców. Patryk Dudek, bracia Pawliccy, Kacper Gomólski. Zmarzlikowi nie zawsze było z nimi po drodze. Obu zawodników łączyło tylko jedno - ogromny talent do żużla i wielka pracowitość. Jednemu dobrze szło na krajowym podwórku, drugi podbijał zawody Grand Prix. Choć Zmarzlik jest młodszy o 4 lata, to dziś ma w swoim dorobku pięć medali IMŚ - 2 złote, 2 srebrne i 1 brązowy. Janowski, który nie jest przecież dużo gorszym od niego żużlowcem, nie zdobył jeszcze żadnego krążka w Grand Prix. 4-krotnie zajmował 4 miejsce w klasyfikacji generalnej. Coraz częściej kibice wypominają mu słabszą mentalność i obawiają się, że choć umiejętnościami zasługuje nawet na mistrzowski tytuł, to jego głowa nigdy nie pozwoli mu zdobyć żadnego krążka. Przez parę lat nie trzeba było się martwić próbami pogodzenia ich odmiennych charakterów dla dobra reprezentacji Polski. Selekcjoner Marek Cieślak wyrzucił Janowskiego z drużyny narodowej po tym, gdy ten nie stawił się na jeden z meczów towarzyskich. Dopiero w minionym roku, gdy Cieślaka zastąpił Rafał Dobrucki, wrocławianin wrócił do kadry. Manchester – pierwsze koty za płoty Dobrze pamiętający aferę na podium IMP kibice obawiali się jednak, że współpraca Janowskiego ze Zmarzlikiem jest spisana z góry na porażkę. W mediach pojawiały się głosy odradzające Dobruckiemu powołanie obu gwiazd. Selekcjoner nie dał się ponieść medialnej presji. Przez cały finał w Manchesterze jego decyzja broniła się z nawiązką, ale cała para poszła w gwizdek w wyścigu finałowym. Na drugim łuku doszło do nieporozumienia naszych zawodników, Zmarzlik wysunął się za szeroko, Janowskiego obleciał strach, wrocławianin upadł na tor, a po złoto pojechali Brytyjczycy. - Przez ten sezon na pewno były konfliktowe sytuacje. Nie ukrywam, że w tym sezonie nie byliśmy super kolegami, którzy siebie dopingowali. Jadąc do Manchesteru wiedzieliśmy, że uprawiamy ten sport profesjonalnie i nasze sprawy nie mogą wziąć góry i pokazać, że jest jakiś problem. Musieliśmy pokazać, że umiemy wykonać naszą pracę profesjonalnie. To nie było trudne. Wykonujemy ten sport od wielu lat i wiemy po co jedziemy. Jedziemy mnóstwo kilometrów po to, aby reprezentować nasz kraj i dać z siebie wszystko, więc prywatne sprawy nie mogą na tak dużym turnieju powodować problemu - wyjaśniał później Janowski Marcinowi Majewskiemu z Canal+. W sobotę czeka nas kolejny finał SoN, tym razem w duńskim Vojens. Znów faworytami są Polacy, znów w drużynie znajdują się i Janowski, i Zmarzlik. Obaj panowie wydają się podwójnie zmotywowani. Czas wreszcie pokazać światu, że sportowcami z najwyższej półki są nie tylko ze względu na torowe umiejętności, lecz także chłodną, profesjonalną psychikę.