To już pewne. Król Bartosz Zmarzlik założy koronę mistrza świata po raz trzeci. Zwycięstwem w szwedzkiej Malilli przypieczętował tytuł i na ostatni turniej do Torunia jedzie zabawiać polską publiczność, a potem odebrać zasłużony złoty medal. Bartek powiedział, że nie ma zamiaru się zatrzymywać, że ciągle jest głodny kolejnych sukcesów. Chłopak ma dopiero dwadzieścia siedem lat, a w tym wieku można spokojnie myśleć o prześcignięciu legend, rekordzistów, sześciokrotnych czempionów globu - Tony’ego Rickardssona o Ivana Maugera. Wtedy Zmarzlik zostałby niekwestionowanym żużlowcem wszechczasów. Znów rozgorzała dyskusja, czy uczeń, czyli Zmarzlik przerósł mistrza, czyli Golloba. Trofea na arenie międzynarodowej pokazują, że Tomek został zdystansowany, ale ja jestem jednak daleki od symbolicznego przekazywania Bartkowi palmy pierwszeństwa. Tomek i Bartek są jak Małysz i Stoch. Ich drogi też się poprzecinały, byli przez chwilę kolegami ze skoczni, toru. Młodsi przebili osiągnięciami swoich mentorów, ale to Ci starsi napędzali koniunkturę dyscypliny. To dla nich siadaliśmy z wypiekami na twarzy przed telewizorem. Dzięki tym dwóm wielkim sportowcom, ich następcy mieli przetarte szlaki. Tomek, choć raz złoty był jedyny w swoim rodzaju. W Grand Prix miał też większą, naszpikowaną gwiazdami i silnymi charakterami konkurencję. Rickardsson, Crump, młody Pedersen, Adams, Sullivan, Nielsen, Hancock, tam przynajmniej połowa stawki aspirowała do medali. Rodzynek Gollob był praktycznie sam przeciwko wszystkim, tocząc nierówną wojnę z zazdrosnymi przeciwnikami. Teraz jest dominator Zmarzlik i długo, długo nic. Oczywiście, to nie wina Bartka, że rywale nie dorastają mu do pięt, ale oddajmy cesarzowi, co cesarskie i zachowajmy umiar tworząc czasami niesprawiedliwe porównania. Gollob nie miał też szczęścia. Parę krążków zabrały mu kontuzje, w tym ten jeden z najcenniejszego kruszcu w 1999 roku. Dawniej więcej zależało od zawodnika, obecnie fundamentalną rolę odgrywają tunerzy i wyżyłowane do granic możliwości silniki. Trwa wyścig technologiczny, w którym sprzęt może wynieść żużlowca na szczyty, albo go zrujnować. Już nie tylko zawodnicy szukają czegoś, żeby przechytrzyć oponenta, ale i mechanicy. Sam Bartek jest inteligentnym facetem więc zdaje sobie sprawę, że ma jeszcze sporo mankamentów do poprawy i jest nad czym pracować. Zmarzlik np. jest nienagannym technikiem, potrafi zrobić z motocyklem wszystko, ale Tomek na nim płynął. Jego jazda była mniej siłowa i bardziej finezyjna. Gollob jest niedoścignionym wzorem, jeśli chodzi o jazdę parą. On ciągnął za uszy swoich partnerów z zespołu. U Bartka ten element mocno szwankuje. Na razie częściej kolegom przeszkadza niż im pomaga.