Trudne negocjacje z PZM W zeszłym roku minęło dokładnie piętnaście lat odkąd powołano do życia Speedway Ekstraligę. Sama idea stworzenia odrębnego od GKSŻ i w pełni profesjonalnego ciała rodziła się w niemałych bólach już dużo wcześniej. Temat było wałkowany na wielu spotkaniach i posiedzeniach przy okrągłym stole, ale zawsze weto stawiał PZM. Do decydujących rozmów z klubami doszło w pałacyku w Radzyminie. Prezesi skrzyknęli się i postanowili, że sprawy zaszły na tyle daleko, że nie można tego odpuścić. Wybrano więc osoby, które miały ten wózek popchać dalej i stworzyć silne lobby. Na spotkanie, z którego trzymam w szufladzie jeszcze pamiątkowe zdjęcie przyjechali: prezes Wybrzeża Gdańsk - Marek Formela, Marian Maślanka z Częstochowy, szef Sparty Wrocław - Andrzej Rusko, żelazna dama rzeszowskiego żużla - Marta Półtorak, Bogdan Sawarski jako przedstawiciel Polonii Bydgoszcz, pociągający za sznurki w Unii Leszno - Józef Dworakowski, prezes Unii Tarnów - Szczepan Bukowski oraz Mirosław Batorski z Apatora Toruń. Ja wtedy nie piastowałem funkcji prezesa w bydgoskim klubie, zostałem zaproszony dodatkowo, jako osoba z zewnątrz, ale znająca żużel od podszewki. Poproszono mnie, żebym poprowadził projekt do szczęśliwego finału. Niby wszyscy byli za tym, aby odłączyć się od pępowiny GKSŻ oraz PZM, ale interesy i wpływy niektórych klubów spowodowały, że pojawiły się komplikacje i na polu walki zostaliśmy tylko ja z Andrzejem Rusko. We dwójkę wzięliśmy sprawy w swoje ręce. Sporządzaliśmy pisma, wykonaliśmy multum telefonów, byliśmy w kontakcie z prawnikami. Pracowaliśmy dzień i noc. Dla nas doba w tamtym okresie miała więcej niż dwadzieścia cztery godziny. Boksowaliśmy się strasznie. Ówczesny przewodniczący GKSŻ - Marek Karwan z Torunia wraz ze swoimi zaufanymi współpracownikami wymyślał różne niestworzone rzeczy, rzucał kłody pod nogi, aby uprzykrzyć nam życie. Facet za nic w świecie nie chciał się zgodzić, żeby ktoś inny zawiadywał rozgrywkami i trzymał nad nimi pieczę. Paru panów z jego otoczenia prawdopodobnie bało się też, że straci swoje eksponowane stanowiska. Uderzyliśmy więc do szefów PZM - Andrzeja Witkowskiego i Andrzeja Grodzkiego. Negocjacje były trudne, ale mimo, że trzeba było pójść na kilka ustępstw, w końcu postawiliśmy na swoim. Ojciec chrzestny Ekstraligi W 2006 roku w Bydgoszczy podpisaliśmy z ówczesnymi klubami pierwszoligowymi akt notarialny, a w 2007 powstała spółka Ekstraliga Sp. Z.O.O. Zwłaszcza w początkowych miesiącach PZM patrzył nam wnikliwie na ręce. W każdej chwili mogli przecież nam cofnąć zgodę na przewodniczenie rozgrywkami. Poszliśmy śladem piłkarskiej Ekstraklasy. Od tej pory Ekstraliga stała się w pełni zawodowa, sama była sobie żeglarzem i okrętem, miała swój odrębny regulamin. Pierwszym prezesem wybrano Ryszarda Kowalskiego, a szefem Rady Nadzorczej mianowano Andrzeja Grodzkiego. Udziały podzieliliśmy równo, między wszystkie kluby PGE Ekstraligi plus PZM. I w takim schemacie, to hula do dziś. Spadkowicz jest natomiast zobligowany do odprzedania swoich udziałów beniaminkowi. Teraz jak słyszę slogan najlepsza liga świata, nie ukrywam, łezka kręci się w oku. Myślę, że dołożyłem jakąś cegiełkę do tego, że Speedway Ekstraliga świetnie prosperuje i jej wartość ciągle rośnie. Aż miło popatrzeć, że dziecko, o które walczyło się jak lew, tak pięknie wyrosło.