Przed tegorocznymi rozgrywkami Bartosz Zmarzlik był zdecydowanym faworytem i na ten moment nie widać dla niego realnego zagrożenia wśród rywali. Problem jest zawsze ten sam, po prostu wszyscy oni są zbyt nierówny. Taki na przykład Martin Vaculik potrafi wygrać turniej czy nawet dwa, po czym w kolejnych zawodach przywieźć pięć punktów i stworzyć sobie potężne straty, często już nie do odrobienia. Zmarzlik nie wygrywa turnieju za turniejem, ale praktycznie zawsze staje na podium i nie ma możliwości pokonania go, jeśli ma się nawet jedną wpadkę w sezonie. Mało tego, nawet nie mając wpadek jest to właściwie nie do zrobienia, o czym dobitnie rok temu przekonał się Fredrik Lindgren. Szwed nie zawiódł w żadnym turnieju, a i tak szansę na złoto miał do końca wyłącznie dlatego, że w Vojens Zmarzlika zdyskwalifikowali. Zmarzlik w kryzysie. Obroni przewagę? Nie da się ukryć, że ostatnie tygodnie są jednymi z gorszych w seniorskiej karierze Bartosza Zmarzlika. Przegrywa sporo biegów, przywozi zera, traci punkty na trasie, w IMP zdobył zaledwie brąz. Zaledwie, bo nikt nie spodziewał się jego jakichkolwiek problemów ze zdobyciem złota, a tu taka sensacja. W cyklu Grand Prix ma nad drugim w klasyfikacji Holderem sporą przewagę, bo aż 27 punktów. Ale to nie Holder wygląda najgroźniej. Coraz bardziej rozpędza się znowu Lindgren, który stratę do Zmarzlika ma co prawda jeszcze większą, bo 32 punkty, ale wyprzedzeniem Polaka na dystansie na torze w Gorzowie mocno podbudowało go psychicznie. Trudno uwierzyć, by Lindgren wobec strat poniesionych na początku cyklu był w stanie odebrać Zmarzlikowi złoto, ale może stanąć mu na drodze do kolejnych zwycięstw w pojedynczych rundach. Ma o co jechać, bo szansa na kolejne srebro jest bardzo duża.