Skoro zaczęliśmy od Runego Holty, to na wstępie warto przypomnieć to legendarne spotkanie z 2013 roku, które nie zostanie na długo zapomniane zarówno pod Jasną Górą, jak i w Toruniu. Do historii przejdzie zresztą cały dwumecz, ponieważ historyczne sceny zaczęły dziać się już na Motoarenie. To właśnie na najnowocześniejszym obiekcie żużlowym w Europie kibice oglądali jeden z najbardziej przerażających upadków, jakie kiedykolwiek miały miejsce. Adrian Miedziński nie zostawił wówczas miejsca przy bandzie Emilowi Sajfutdinowowi i reprezentant Włókniarza zapoznał się z nawierzchnią toru. Co gorsza, na jego nogę najechał ponadto jadący z tyłu Kamil Brzozowski. Diagnoza? Złamana ręka i koniec jazdy w fazie play-off. Rozpłakał się jak bóbr. Sędzia opuszczał stadion w eskorcie policji Osłabieni brakiem Rosjanina częstochowianie w rewanżu musieli liczyć na cud i niemalże perfekcyjną jazdę swoich ulubieńców u siebie. Ci ku radości tłumu zgromadzonego na trybunach jechali niczym z nut i w pewnym momencie znajdowali się już naprawdę blisko wielkiego finału. O wszystkim miała decydować ostatnia gonitwa, w której tylko podwójne zwycięstwo dawało gospodarzom upragniony awans. Dodatkowo po wykluczeniu Tomasza Golloba osamotniony pod taśmą w kasku żółtym pojawił się Darcy Ward. Kilkanaście sekund po starcie obiekt przy Olsztyńskiej wybuchł taką radością, że gwar słyszało pewnie z pół miasta. To właśnie Rune Holta oraz Michael Jepsen Jensen w zielono-białych kevlarach wysunęli się na prowadzenie 5:1. Błąd popełnił ponadto ich australijski rywal, co z miejsca oznaczało rozpoczęcie wielkiej fety. Ostatecznie nie potrwała ona długo. - Defekt teraz, to jest szaleństwo. To jest niewyobrażalna sprawa. Było bardzo głośno, a teraz jest kompletna cisza - wykrzyczał jednak komentujący ten pojedynek Tomasz Dryła na początku czwartego okrążenia. Wielkim pechowcem okazał się Rune Holta. Norweg z polskim paszportem długo nie mógł w to uwierzyć. Jedyne co mu pozostało, to zjazd na murawę i zalanie się łzami. Obrazki klęczącego zawodnika przy motocyklu do dziś śnią się częstochowskim fanom po nocach. Ci zresztą szybko wyładowali swoją złość na arbitrze. W tym samym spotkaniu czerwoną kartkę otrzymał inny przedstawiciel Włókniarza - Rafał Szombierski i ich zdaniem nie była to decyzja niesłuszna. Zrobiło się naprawdę gorąco i sędzia potrzebował eskorty policji. Spakował się i wyszedł z parkingu. Prezes go zatrzymał Prawie dziesięć lat po tych wydarzeniach, w Częstochowie znów oglądaliśmy obrazki, które nie zostaną prędko zapomniane. I znów role główne grali przedstawiciele Włókniarza oraz Apatora. Tym razem tytuł pechowca dnia powędrował do Maksyma Drabika. Syn uwielbianego pod Jasną Górą Sławomira aż dwukrotnie kończył wyścigi dopisując do dorobku literkę "D". Przed biegami nominowanymi jego frustracja była tak ogromna, że jak gdyby nic spakował się i opuścił park maszyn. Sztab szkoleniowy zrobił wówczas wielkie oczy. W pogoń za nim ruszył sam prezes klubu - Michał Świącik. Po długich przekonywaniach ostatecznie Maksym Drabik wrócił do drużyny, lecz zrobił to z ogromną niechęcią i choć miał planowany start w przedostatniej gonitwie, to ostatecznie pozostał w boksie i oglądał ją wraz z mechanikami. - To jest normalne. Może go trochę poniosło, lecz ja go rozumiem - tłumaczył zachowanie swojego podopiecznego Lech Kędziora przed kamerami Canal+ Sport 5. Portfele mistrzów uszczuplone o grube tysiące złotych Ludzkie dramaty mamy odhaczone, to teraz czas na straty finansowe, które liczone są w setkach tysięcy złotych. Swego czasu defekty motocykla kolekcjonował Greg Hancock. Jeden z najwybitniejszych żużlowców w historii testował totalną nowość na rynku, czyli oponę bezdętkową. Niestety miała ona jedną podstawową wadę - często łapała popularnego "flaka". Biorąc pod uwagę to, że żużlowcy potrafią wyciągać kilka tysięcy za jeden zdobyty punkt, Amerykanin niemal co mecz tracił spore pieniądze. Finalnie i tak legenda wyszła na tym dobrze. Po testach w sezonie 2015 sytuacja unormowała się do tego stopnia, że rok później Hancock zdobył czwarte w karierze złoto indywidualnych mistrzostw świata. Najnowszy przykład to Jason Doyle w starciu z ebut.pl Stalą Gorzów. Co prawda motocykl zdefektował mu tylko jeden raz, ale później Australijczyk doprowadził do upadku Szymona Woźniaka i uciekło mu przez to sześć cennych "oczek". Za jeden punkt były mistrz świata zarabia według naszych wyliczeń około 13 tysięcy złotych. Mnożąc tę kwotę razy sześć wyjdzie nam liczba 78 tysięcy.