Dariusz Ostafiński, Interia: Dzień przed publikacją Interii o Moje Bermudy Stali Gorzów i Kac Vegas na Teneryfie zamieścił pan na swoim profilu na Facebooku grafikę z pytaniami: Czy Stal Gorzów straciła bermudy, a z Teneryfy można wrócić motorówką? Dlaczego nie z easyJet? Robert Bagiński, publicysta, były pracownik kancelarii premiera: I chce pan pewnie wiedzieć, o co mi chodziło? Otóż od kilku dni było głośno o tym, że duzi chłopcy pojechali w ciepłe kraje, gdzie oczywiście mieli prawo się bawić, ale tam było na tylko przaśnie, że skończyło się noclegami przed hotelem. Jak powiedziałem, ludzie mają prawo się bawić, ale nie mają prawa wykorzystywać marki, niebędącej ich własnością. Stal ma fajnych kibiców, świetnych zawodników, ale kilku czarnym owcom odbiła woda sodowa. Z tego powodu nie zmieścili się nawet do samolotu. A pisząc o bermudach, nie miałem na myśli odejścia tytularnego sponsora, chodziło mi bardziej o sprawy tekstylne. To znaczy?To oczywiście spekulacje, ale jeśli prawdą jest, że tych kilku działaczy, czterech czy pięciu, nie wpuszczono do samolotu, a innemu urodził się gadzi mózg w pogoni za dzierlatką, to ktoś powinien się z tego wytłumaczyć i wyjaśnić. Tego wymaga pewna kultura. Z marki Stal nie można wyłącznie czerpać, trzeba się też tłumaczyć, jak są wątpliwości. Prezes Marek Grzyb stosuje jednak ulubioną przyśpiewkę kibiców, czyli: nic się nie stało. - Wcześniej było mówienie, że ten wyjazd to promocja i ta promocja była, ale nie przysporzyła Stali zbyt wiele korzyści, bo jednak potencja, to nie to samo, co potencjał. Powtórzę, że w Stali są wspaniali zawodnicy, jest wielu porządnych działaczy, ale są też nieporządni, którzy są obciążeniem dla tego klubu. Mimo mitycznej potencji nie są potencjałem promocyjnym. A to, że przy użyciu farm trolli próbują odwrócić narrację, to ja sobie tłumaczę tak, że im wyżej małpa wchodzi na drzewo, tym bardziej widać jej tyłek. Niektórzy działacze myślą, że można im wszystko, że Stal to wyspa, gdzie narcyzy i ludzie z dużym ego mogą się bawić na całego. Tak jednak nie jest. Wiele osób, kibiców Stali, też jednak mówi, że nic się nie stało. Przecież zawodnicy trenowali. A jeśli działacze balowali, to przecież to normalne, bo co mieli robić. - O ile w Zielonej Górze speedway jest religią, o tyle na gorzowskich forach dla kibiców widać mentalny taliban z domieszką Kaszpirowskiego. W roli tego ostatniego występuje prezes Grzyb, który może nie czaruje oczami, bardziej porcelanową szczęką, ale kreuje narrację, raz wycofując, innym razem napuszczając kibiców. Ja zajmuję się komunikacją społeczną i dziwię się, że wśród tych wspaniałych sympatyków żużla znajdują się tacy, co potrafią wyleasingować swoje mózgi na użytek nie swoich interesów. Oni zamieniają się w psy gończe, nie rozumiejąc, że krytyka zachowania działaczy nie jest krytyką klubu, ani nawet działaczy, a tylko ich postawy w określonej sytuacji. O panu też kibice niedawno napisali na jednej z grup. Pojawił się materiał o tym, że dzwonił pan po domach publicznych i zamawiał usługi. Potem ten materiał zniknął. Interweniował pan? - Wpis był oparty na fałszywych materiałach dotyczących autentycznej sytuacji sprzed 20 lat. Ja się tego nie wyrzekam. Popełniłem wtedy błąd, zniknąłem z życia publicznego na dziesięć lat. Niemniej po tamtym wpisie napisałem do prezesa Grzyba sugestię, że ja wrogiem klubu nie jestem, że tylko oceniam i opisuję sport. Prezes koncyliacyjnie odpowiedział, używając semantyki z filmu Ojciec Chrzestny, że ma wpływ na kibiców, że może wystąpić do nich z przesłaniem, ale musimy to załatwić pakietowo. To znaczy? - Zasugerował, żebym wpłynął na swojego przyjaciela Jerzego Synowca, żeby on przestał mówić w mediach na jego temat. Wspomniał o wspólnej kawie, a ja uznałem propozycję za mądrą i sensowną. Nawet mecenas Synowiec wstępnie zgodził się na kawę. Ostatecznie do spotkania nie doszło, bo pan prezes odmówił, kiedy wyszła na jaw sprawa eskapady na Teneryfę. Wtedy dostałem od niego sms-a, że kawa nieaktualna. W każdym razie nie mam wątpliwości, że prezes i działacze wykorzystują mentalność kibiców, a raczej kiboli, którzy zafascynowani przekazem prezesa raz podgrzewają, a innym razem wyciszają temat. W każdym razie po moim kontakcie z prezesem wpis na mój temat zniknął. Już pan o tym wspomniał, ale czy to możliwe, że prezes Stali ma farmę trolli na swoich usługach? Inna sprawa, że ostatnio zauważyłem, że mecenas Synowiec wdał się w dyskusję pod postem na Facebooku. Przesadził, strasząc adwersarzy kibicami Stilonu Gorzów i wtedy został zaatakowany z kilku kont, które były puste. - Cóż, cała ta sytuacja świadczy o tym, że kilka osób na użytek, bo nie mam odwagi powiedzieć, że także za pieniądze działaczy, wyleasingowało mózgi w nieswojej sprawie. Ostatnio po to, żeby wyciszyć mecenasa Synowca. On ma dosadny język, ale wiele pozytywnych rzeczy załatwił. Nie tylko dla żużla, tenisa, ale i dla piłki. A co do straszenia, to nikt przy zdrowych zmysłach nie pomyślałby, że on nawołuje do nienawiści i do bójek. A semantyka tych kont, z których wychodził atak na mecenasa, pokazuje, że oni już nawet nie sięgają dna, ale pukają od spodu. Wróćmy do tematu Teneryfy. Pan się czepia, a prezes Stali mówi: pojechaliśmy za swoje. - To ja odpowiem tak, że o ile poprzedni prezes Władysław Komarnicki był postacią mega-ekscentryczną, a jego jazdy czołgiem z cygarem w buzi budziły uśmiech politowania, o tyle tłumaczenia pana Grzyba budzą obrzydzenie. Komarnicki miał duże ego, ale ono mieściło się w jednym samochodzie. Prezes Grzyb musiałby jeździć dwoma samochodami. W jednym byłby on, w drugim jego ego. Idźmy jednak dalej, bo prezes Grzyb zapowiada pozwy sądowe za pisanie o Teneryfie. - Długo obserwuję politykę, mam też staż w administracji państwowej, czy kancelarii premiera, więc wiem, że tylko ci, co mieli odwagę stanąć w prawdzie, jakoś na tym wychodzili. Ci, co straszyli prawnikami i próbowali jakoś wpływać na dziennikarzy, a mam wrażenie, że tak się dzieje tutaj, zwłaszcza po ostatniej mojej rozmowie z prezesem, nigdy na tym dobrze nie wychodzili. Jak kiedyś powstanie w Gorzowie muzeum żużlu, to tam będzie wiele fantastycznych woskowych figur i dwie ze słomy. Jedną będzie Lech Gondor, drugą Marek Grzyb. Czyli nie ma usprawiedliwienia. Nawet, jak pojechali za swoje. - Jeśli by pojechali za swoje, to chwała im za to, ale oni tam reprezentowali klub. Stal obok katedry jest największym symbolem, ikoną miasta. Pan Grzyb może się za swoje bawić i pławić światłem odbitym od znanego i ważnego klubu. Nie może być jednak tak, że Stal jest scenografią, żeby promować siebie, a jak coś nie wyjdzie, bo puściły instynkty, to próbuje się mówić, że to inni są źli, bo atakują. Powiedział pan, że w tym przypadku prezes wpływa na media? - Nie chcę się zagalopować i pójść w sytuację, która mogłaby się zakończyć procesem. Nie jest jednak tajemnicą, że w Gorzowie jest zasada: dziel i rządź. Nie ma w mieście dziennikarza, który by napisał o Teneryfie. Sprawa nie ujrzałaby światła dziennego, gdyby trzeba było się zdać na lokalny rynek. A te działania formalne i nieformalne, które mam na myśli, to darmowe karnety, dostęp do zawodników i tak dalej. Zainteresowani nie potwierdzą, bo to mogłoby zostać źle odebrane. Jednak i tak gorsi są ci, którzy dopuszczają się takich bezeceństw. Czy Stal jest dla prezesa wyborczą trampoliną? - Dla mnie absolutnie tak. Nie jest tajemnicą, że on znalazł się w Gorzowie nie dlatego, że jest wybitny, ale dlatego, że był wygodny. Argumentem kluczowym za przyciągnięciem pana Grzyba do Stali była obietnica startu w wyborach do senatu w 2023 roku. Nie ma jednak takiej partii, która by go poparła. Obecny senator Komarnicki, co by o nim nie powiedzieć, był i jest pracowity i rozpoznawalny. Pan Grzyb poza rogatkami Gorzowa jest postacią nieznaną. Choć od afery na Teneryfie mogło się coś zmienić. Skoro już sobie powiedzieliśmy, że krytykujący muszą się liczyć z ripostą, to co teraz wyciągną na pana? - Nic. Jest ta sprawa sprzed dwudziestu lat, z której jednak oczyściłem się spowiedzią w Gazecie Wyborczej, a o której już pan wspomniał. Żadnego innego trupa w szafie nie ma. A prezes Grzyb chyba wygląda w tym względzie inaczej i myślę, że może być ciekawie, jak ktoś zainteresuje się tym, co robił w czasach częstochowskich. Puenta? - Chyba tylko to, że patrząc na pana Grzyba, widzę siebie sprzed dwudziestu lat. Widzę też polityków z pierwszych stron, z którymi współpracowałem. Zbijaliśmy lustro, zamiast w nie spojrzeć. Przypominaliśmy Danielaka z Wodzireja, który myślał, że jest wielki i wspaniały, bo wszystkich wykiwał i nikt mu nic nie zrobi. Na koniec musiał jednak spojrzeć w lustro i powiedział: jestem świnią. Woda sodowa szkodzi bardziej niż trzy litry wódki. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź