Kamil Hynek, INTERIA.PL: Postawa Eltrox Włókniarz była w tym sezonie jednym z największych rozczarowań PGE Ekstraligi. Miała być walka o medale, łącznie z tym z najcenniejszego kruszcu, a drużyna skończyła bez play-offów. Rafał Osumek, wychowanek i były zawodnik Włókniarza Częstochowa: Po poznaniu składu częstochowian byłem niemal pewny, że ta drużyna osiągnie coś dużego. Kilka gwiazd, młodych strzelb, świetna formacja juniorska. To nie miało prawa się nie udać, a wejście do czwórki uważałem za obowiązek. Niestety, w naszym przypadku życie zweryfikowało plany i zostaliśmy brutalnie sprowadzeni na ziemię. Gdzie upatrywałby pan fundamentalnych przyczyn, że ekipa z Częstochowy zawaliła sezon 2021? - Czynników, które wpłynęły na tę klapę było mnóstwo. Niektórzy zawodnicy jechali poniżej oczekiwań. W większości meczów drużyna rozjeżdżała się punktowo. Kiedy dwóch zawodników prezentowało się super, inni zawodzili na całej linii. Parę meczów źle nam się ułożyło, a i tak praktycznie do końca byliśmy w grze o play-off. Wystarczyło wygrać jeden mecz więcej. Jednym z liderów miał być Fredrik Lindgren, a to on w głównej mierze ciągnął Włókniarz w dół. - Okazał się papierowym tygrysem. Kilka razy się skompromitował. W Grand Prix jakoś nie zapomniał jak się jeździ, natomiast przychodziło do ligi i faceta nam podmieniali. Trzeba z nim przeprowadzić męską rozmowę, bo tak dalej nie może być. Prezes Świącik jest do tego zdolny. Na emocjach umie dosadnie powiedzieć, co sądzi o postawie swoich podopiecznych. Znając prezesa Świącika taka rozmowa mogła już się odbyć. On takie sprawy załatwia z reguły od ręki. - Dużo winy jest po stronie Lindgrena, ale on ma tego świadomość. Nie wierzę, że drugi tak marny sezon ujdzie mu na sucho. A nie wydaje się panu, że Włókniarz był skazany na Lindgrena? Raz, że Fredrik miał wciąż ważny kontrakt z częstochowskim klubem, a dwa alternatyw na rynku brakowało. Szwed musiał zostać, bo nie było kogo wziąć. - Lindgren nie wypadł sroce spod ogona. To wciąż wartościowy i klasowy zawodnik. W poprzednich latach fruwał po ekstraligowych torach więc nikt nie zakładał takiego drastycznego zjazdu, dlatego prezes zagrał va banque i zaklepał go sobie na dłużej. Wtedy ten ruch wydawał się bardzo racjonalny. Teraz całe środowisko wiesza na nim psy, bo w najważniejszych spotkaniach prezentował się katastrofalnie. On musi zrozumieć, że w PGE Ekstralidze zarabia na chleb. Będąc na podium w Grand Prix nie wyżywi rodziny. Może niech w Częstochowie wymalują mu boks reklamami z cyklu, niech poczuje się trochę jak na turnieju o MŚ. Sukcesy na arenie międzynarodowej też są ważne, ale tutaj bardziej chodzi o prestiż. Bez dwóch zdań, to liga powinna być dla niego priorytetem. A myśli pan, że pomny tegorocznych zawirowań z Lindgrenem Świacik wyleczy się jednak z długoterminowych kontraktów? W mojej opinii, on by tego Lindgrena najchętniej wymienił, ale sam ukręcił na siebie bat. - Całkiem możliwe, że ma pan rację. Tylko, że łatwo jest odstrzelić żużlowca po jednym kiepskim sezonie. Da się też wymieniać poszczególne ogniwa, ale to nie zawsze jest właściwe lekarstwo na bolączki drużyny. Wierzę, że Lindgren wyzwoli w sobie sportową złość i za rok o tej samej porze opinie na jego temat będą skrajnie odmienne. Wygląda na to, że skład Włókniarza nie ulegnie zmianie. Ci co naważyli piwa dostaną szansę do rehabilitacji. To dobra decyzja prezesa, czy bardziej zabetonowany rynek spowodował, że należało utrzymać chociaż dotychczasowy stan posiadania? - Chyba dobrze się stało, że otrzymali kredyt zaufania. Odetnijmy ten rok grubą kreską, zapomnijmy o nim. W tym zespole drzemie ogromny potencjał. To młoda ekipa, która wciąż się rozwija i ten dynamit może w każdej chwili wybuchnąć. Nowi nabrali ogłady, poznali otoczenie, to już niedługo zaprocentuje. Po tragicznym wejściu w sezon wszyscy postawili krzyżyk na Kacprze Worynie. Posypuję głowę popiołem, bo i ja odstawiałem go już od składu. Piotr Świderski cały czas jednak stawiał zawodnika na nogi, a ten odwdzięczył mu się w końcówce fajnym wynikiem. Pana zdaniem zdał egzamin na żużlowca PGE Ekstraligi, czy ten bilans wyszedł na minus? - Piotrek ciągnął go trochę za uszy, ale Kacper pokazał, że jeśli odważnie się na niego postawi, on się odpłaci rezultatem na pograniczu dwucyfrówki. Woryna odciął przed kończącym się sezonem rybnicką pępowiną, zmienił pierwszy raz w karierze klub. Odszedł z macierzystego Rybnika, a takie kroki nie są łatwe. Faktycznie szło mu jak po grudzie, nie zaskoczył z miejsca, ale nie od razu Kraków zbudowano. W jego przypadku kuleje jeszcze powtarzalność, bo potrafi "wysmarować" komplet, by tydzień później wziąć nas na przejażdżkę kolejką górską. Życzę mu, aby zima była owocna w wyciąganie wniosków, a następne rozgrywki rozpoczął identycznie jak kończył bieżącą kampanię. Bolesne zderzenie z PGE Ekstraligą zaliczył też U24 - Jonas Jeppesen. - Duńczyk to waleczna bestia. Zaliczył parę upadków, ale to wynika z jego stylu jazdy. Gość nie boi się wejść w zwarcie na torze. Śledzę jego wyniki w Szwecji i nieźle mu tam idzie. Nie odpaliłbym go w tej chwili. Menedżer Piotr Świderski zapłaci głową za brak play-off, czy powinien kontynuować pracę we Włókniarzu? On sam jasno dał do zrozumienia w magazynie PGE Ekstraligi, że chciałby nadal uczestniczyć w tym projekcie. Sęk w tym, że wieść gminna niesie, iż na jego miejsce szykowany jest Lech Kędziora. - To był dopiero pierwszy pełny sezon Piotrka w roli samodzielnego menedżera drużyny. Może nie ma takiego doświadczenia jak trener Kędziora, ale Świderski jest przedstawicielem młodej fali trenerskiej i zna się na żużlu. Nie zrzuciłbym całej winy na jego barki. Każdy potrzebuje czasu żeby nauczyć się drużyny, on przez rok się z nią docierał. Celu nie wypełnił i ocena całościowa będzie pewnie negatywna, ale zawodnicy też mu nie pomagali. Piotrek jest inteligentnym facetem, wie gdzie popełnił błędy i proszę zauważyć, że zespół po jego okiem rozkręcał się. A, że niestety zabrakło... taki sport. Czyli pan by zostawiłby Świderskiego. - Drużyna będzie występować w niemal tym samym kształcie, więc zasadnym byłoby żeby trener też pozostał na swoim stanowisku. Nie ma ludzi nieomylnych i nie ma co robić roszad na się. Rok wstecz z posadą pożegnał się Marek Cieślak, stanowisko Świderskiego wisi na włosku i zakładając czarny scenariusz dla aktualnego menedżera, Lech Kędziora byłby trzecim trenerem w przeciągu trzech lat w Częstochowie. Gdzie tu stabilizacja? - No prezes Świącik jest trochę w gorącej wodzie kąpany. Utarło się powiedzenie, że efekt nowej miotły potrafi zdziałać cuda, ale chyba nie w każdym przypadku. Rozumiem jednak, że swoje do powiedzenia mają sponsorzy, partnerzy klubu, którzy zobaczyli piątą lokatę na koniec sezonu w sierpniu i nie wpadli w zachwyt. Tym bardziej, że sukcesu nie ma drugi rok z rzędu. Wszyscy domagają się wyniku na już i stąd to rotowanie trenerami. Tylko, że przyjdzie kolejny szkoleniowiec, zacznie poznawać zespół, wprowadzać swoje mechanizmy, to minie pół sezonu. Lindgren np. rzucił między wierszami, że tor w Częstochowie mu nie odpowiadał. Czy dla zawodnika nie jest to idealna wymówka żeby jednocześnie uderzyć w trenera i odwrócić uwagę od swojej mizernej formy? - Zawsze najlepiej zrzucić odpowiedzialność na kogoś innego. "Fredka" uczestniczy przecież w tych samych treningach, co reszta zespołu. Decyzje o przygotowaniu nawierzchni jest wspólna. Nikt nie robi na złość Lindgrenowi i nie przygotowuje nawierzchni przeciwko niemu. Umówmy się jeden zawodnik nie może decydować, musi być nić porozumienia. Skoro reszcie drużyny odpowiada coś innego... trener nie jest sabotażystą i nie stwierdzi nagle: a dziś wykonamy ukłon w stronę Fredrika, wsadzimy go traktor i niech zrobi tor pod siebie. Też jestem zdania, że jeden zawodnik nie powinien decydować. - To jest drużyna. Trzeba iść na konsensus. Jednostka nigdy nie wygra meczu. Stara jak świata zasada 6x8 = 48.