Dariusz Ostafiński, Interia: Mówią o panu Brazylijczyk. Dlaczego? Paweł Tomkowicz, menedżer Rune Holty: Może wyglądam, jak Pele. A może był pan w Brazylii? - Nie, nigdy. Nikt z rodziny tam nie mieszka, więc nie ma powodu, ani okazji. Może kiedyś, w przyszłości, na jakieś wakacje się wybiorę. To jakby pan miał przedstawić się jednym zdaniem, to co by pan powiedział? - Człowiek wszechstronnie zaangażowany w żużel. Czyli nie tylko menadżer Runego Holty. - Produkuję na przykład akcesoria do uprawiania sportu żużlowego. Pomagam też innym zawodnikom w kwestiach organizacyjnych i prawnych. Jest pan też prawnikiem? - Nie. Będąc jednak przez lata przy żużlu, zdobyłem doświadczenie, które pomaga mi w tego rodzaju sprawach. Mam też serdecznego przyjaciela, mecenasa, który udziela mi porad. Największy sukces? - Skutecznie wyegzekwowałem dużą kwotę zaległości. Nie podam klubu, ani zawodnika, ale pochwalę się, że żużlowiec dostał 170 tysięcy. Zaległość wynosiła 250. Trudność była tym większa, że to było już po sezonie, a zawodnik już nie jeździł w tym klubie. Szok. - Osoby rządzące klubem były średnio uczciwe. Problemem jest jednak twór zwany regulaminem finansowym. To jest wydmuszka. Jest część pieniędzy, których wypłata jest gwarantowana procesem licencyjnym i reszta, która zależy od widzimisię klubu. I tą resztą nikt się nie przejmuje, nikt tego nie przestrzega. Oczywiście wszyscy wiedzą, że tak jest. To jest tak zwana tajemnica poliszynela. Zaznaczam, jednak że większość klubów jest naprawdę uczciwych i nie ma problemów z wypłatą pieniędzy z tak zwanych kontraktów marketingowych. Mnie jednak nie dziwi to, że w niektórych Mnie dziwi to, że zawodnicy o tym wiedzą i podpisują tam kontrakty. Sami sobie winni. - Trochę tak. Teraz ma pan jakąś sprawę? - Pomagam zawodnikowi odzyskać 140 tysięcy złotych u byłego pracodawcy. Klub-dłużnik wyraził jednak wolę porozumienia, więc mam nadzieję, że to się skończy pomyślnie. Tu 140, tam 250 tysięcy złotych. Dlaczego w ogóle prezesi to robią? - Dla mnie to jakaś abstrakcja, ale i też cecha charakterystyczna polskiej ligi żużlowej. W Szwecji i Anglii tego nie ma. Tam jednak nie ma presji wyniku, nie ma tylu kibiców, nie ma hejtu wylewanego po przegranych meczach. U nas prezesi za wszelką cenę starają się spełnić żądania kibiców, nie patrząc na swoją realną sytuację finansową. Pan przez to życie klubów ponad stan stracił kiedyś jakieś pieniądze? - Dostałem po uszach jako producent akcesoriów. Najmocniej wtedy, gdy dwa kluby naraz zbankrutowały. Największa jednostkowa strata w moim przypadku to było jakieś 30, góra 40 tysięcy. W jednym sezonie straciłem przeszło 60 tysięcy netto. To był nieszczęśliwy rok. Jeden z klubów nawet się starał oddać mi kasę. Planowali wypożyczyć zawodnika i przelać pieniądze z transferu na moje konto. Jednak PZM zabrał im licencję. Miałem pecha, ale do klubu nie mam pretensji. Przynajmniej walczyli. Bycie menadżerem Holty to prestiż, czy kłopot? - Raczej kłopot. Dlaczego? - Rune nie jest trudnym człowiekiem, kogoś takiego określilibyśmy nawet osobą łatwą w obsłudze. Problem z nim jest taki, że różne łatki się do niego przyklejały. To były historie szeroko komentowane. Wyciąganie go z tych rzeczy wymagała lat i sztabu ludzi. A chcę zaznaczyć, że Holta nie wpadał w kłopoty przez zły charakter, ale przez brak rozwagi i złych ludzi, których spotkał na drodze. Największą jego winą było to, że kolokwialnie mówiąc, olał naukę języka polskiego. Gdyby się nauczył, wtedy wielu nieprzyjemności by uniknął. Udało się już jednak jego wizerunek wybielić? - Słynna sprawa z rodzeństwem z Częstochowy i nieruchomościami, za które Rune miał nie zapłacić, zakończyła się dwa lata temu. Toczą się jeszcze jakieś postępowania administracyjne, ale ogólnie problemu nie ma. A kto wymyślił, że Rune Holta ma jeździć za 100 złotych za punkt? - Panie redaktorze to było 151 zł za punkt. Czy sprawę z rodzeństwem z Częstochowy można przedstawić w skrócie tak: Holta przekazał kasę za nieruchomość pośrednikowi, a ten, zamiast zapłacić, zabrał ją dla siebie? - Tak. Czy to prawda, że Holta podpisywał kiedyś kontrakty w domu publicznym? - Mogło się zdarzyć. Wiele lat temu osoba z jego otoczenia była właścicielem takiego przybytku, więc nie wykluczam. Zastrzegam też jednak od razu, że Rune nie miał nic do czynienia z tym interesem, choć takie słuchy krążyły. Holta jest najstarszym zawodnikiem ligi. Długo jeszcze pojeździ? - Fizycznie jest w niezłej formie. Jeśli rekord długowieczności należy obecnie do Andrzeja Huszczy, który kończył karierę, mając lat 50, to uważam, że Holta, który w tym roku kończy 48 lat, pobije go. Sił mu nie brakuje, kondycyjnie wygląda dobrze. On prowadzi sportowy tryb życia. Jeździ na nartach, na rowerze, jest bardzo aktywny. Ręce mu nie miękną. Z nadgarstkami nie ma problemów. - To był problem przez trzy, cztery sezony. I to nie była żadna wymówka, jak niektórzy sądzili. On miał nawet specjalne opaski magnetyczne na nadgarstkach. To była bolesna kontuzja. W trakcie jazdy na nadgarstki działają ogromne przeciążenia. Szyje pan stroje dla kadry. - Pod względem technicznym robota, jak każda inna, ale ja jej tak nie traktuję. To jest dla mnie satysfakcja, swego rodzaju wyróżnienie. Dobrze jest być trybikiem w tej reprezentacyjnej maszynerii. Ile taki kevlar kosztuje? - Zależy, w jaki sposób jest wykonany. Czy tylko z kevlaru, czy także ze skóry. Liczy się również technika i sposób wrzucania logotypów sponsorów. Zasadniczo kevlar kosztuje od trzech tysięcy wzwyż. Dla kogo pan jeszcze szyje? - Uszyłem dla Wilków, ROW-u, a teraz na produkcji jest Stal Rzeszów, a w kolejce czeka PSŻ Poznań. Robiliśmy też kilka kombinezonów dla Stali Gorzów, GKM-u, generalnie coś dla większości drużyn w Polsce. Później przyjdzie czas na ligę szwedzką. Taki strój to specyficzna rzecz. Niektórzy zawodnicy są przyzwyczajeni do konkretnych producentów, więc raczej rzadko robi się absolutnie wszystkich w drużynie. Jak Holta skończy karierę, to zwiąże się pan z innym zawodnikiem? - Nie. Zostanę z nim do końca i potem przestanę się tym zajmować. To wymaga czasu. Są zawodnicy bezobsługowi, którym trzeba tylko kontrakt podpisać i pilnować, czy płacą. Są też jednak tacy, za których trzeba robić wszystko. Łącznie z rozpiską, gdzie i o której ma być. Miałem też kiedyś takiego, co po sezonie zadzwonił i mówi: sprawdziłem konto i wygląda na to, że klub jest mi trochę kasy winny. Pytam, ile to jest trochę. Myślałem, że 20, może 30 tysięcy, a on mówi, że 350. To był bardzo specyficzny zawodnik. Są jednak tacy, co budzą się, jak im karta odmawia posłuszeństwa. Podobno uwielbia pan politykę? - Tak. Do tego stopnia, że ostatnio zostałem zablokowany na Twitterze przez panią profesor Krystynę Pawłowicz. Używał pan nieparlamentarnego języka? - Ja zawsze jestem parlamentarny. Pani profesor nie przyjęła moich rzeczowych argumentów i dalej już poszło. Mam sporo różnych starć z prawą stroną, ale wolę je pominąć milczeniem. Pan kibicuje jakimś klubom? - Wilki, Włókniarz i ROW, to moje trzy kluby. Dlaczego Wilki? - Pochodzę z Krosna. Wilki dostały srogie lanie na otwarcie sezonu, ale żeby ich usprawiedliwić, powiem, że w Rybniku każdy dostanie po tyłku. ROW jest mocny i pewnie wjedzie do Ekstraligi. Niektórzy w to wątpliwi, ale tak jest. Na dokładkę ROW jest świetnie spasowany z torem. Czasy na ostatnim meczu były nawet o dwie sekundy lepsze niż w poprzednich latach. Wracając jednak do Wilków, dodam, że niejednego przeciwnika rozszarpią i spokojnie utrzymają się w pierwszej lidze. Na razie wszyscy się śmieją, że przez zimę Wilki się pompowały, a pojechały do Rybnika i zostały sprowadzone na ziemię. - - Nikt się nie pompował, to była raczej radość po awansie. Jednak to naprawdę dobry klub. Wcześniej był KSM Krosno, firma bidna, ale solidna. Wilki zrobiły gigantyczny progres organizacyjny. Tam dbają o detale. Nawet o coś takiego, jak oprawa muzyczna. Kiedyś powiedziałem prezesowi, że oni fajną muzykę grają, a on na to, że w tygodniu didżej podsyła im set-listy, oni coś z tego wybierają i potem ten didżej to gra. Do tego stadion pięknieje w oczach, sponsor się zaangażował, dobrze to wygląda. A o co będzie jechał w tym roku w PGE Ekstralidze Włókniarz? Pytam, bo im też pan kibicuje. - Od 13 lat mieszkam w Częstochowie. Myślę, że Włókniarz jest w stanie powalczyć o finał, a na pewno będzie w czwórce, w której widzę też Unię, Spartę i Stal. Jeśli nic złego się we Włókniarzu nie stanie, to będzie wynik. Trener Piotr Świderski ma dobry kontakt z drużyną, to świetny gość, a poza tym klub ma solidne podstawy i mocną juniorkę Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź