Dariusz Ostafiński, Interia: Kiedy pan wpadł na pomysł, żeby łapać dopingowiczów? Michał Rynkowski, dyrektor agencji antydopingowej POLADA: - Zaraz po studiach. Obroniłem pracę magisterską i pojawiła się propozycja pracy w Komisji do Zwalczania Dopingu w Sporcie. To był 2009 rok. To taki wydział do spraw beznadziejnych? - Czy ja wiem? Antydoping jest szalenie interesujący m.in. od strony prawnej. Szalenie ciekawe było poznać sport od kuchni. Nie zawsze czystej, ale jednak. Sport się panu przez to poznanie kuchni nie obrzydził? - Na pewno patrzę na sport trochę inaczej, niż wcześniej. Nadal jednak uważam, że ma on w sobie magię. Większość zawodników gra przecież fair, rywalizuje zgodnie z przyjętymi zasadami. Ich wygrane są piękne. Inna sprawa, że przez to czym się zajmuję nabrałem do wydarzeń sportowych sporego dystansu. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź! Patrzy pan na zwycięzcę i zastanawia się: brał, czy nie brał? - Faktycznie czasami się na tym łapię. To część mojej pracy. Osobiście uważam, że to dobrze, że takie pytanie wybrzmiewa w mojej głowie. Niepokojące byłoby gdybym go nie stawiał. Wtedy mogłoby to oznaczać, że nie nadaję do tego, co robię. Zastanawianie się, czy zwycięzca wygrał w ramach ludzkich możliwości, czy też sobie jakoś pomógł jest poza wszystkim zasadne w tak dynamicznie rozwijającej się gałęzi, jaką jest sport. Ja już nawet nie mówię o dopingu, bo przecież zawodnicy szukają możliwości zwiększenia wydolności i siły w ramach dozwolonych metod, jak np. dieta, czy konsultacje psychologiczne. Ilu sportowców gra nie fair? - Zależy od dyscypliny. Różne badania wykazują, że średnio około 10 procent stosuje substancje zabronione. Najwięcej przypadków odnotowujemy w sportach walk, sportach sylwetkowych i siłowych. A jakby nie było kontroli, to ile byłoby procent? - Trudno oszacować. Kiedy nie byłoby żadnego systemu antydopingowego, realnego "zagrożenia" kontrolą, pokusa zejścia na złą drogę byłaby znacznie większa. Szczególnie dotyczyłoby to sportowców bardziej podatnych na presję wyniku. Jest też grupa sportowców, która nigdy nie zdecyduje się na doping. Trudno jednak procentowo orzec, o ile wzrosłaby grupa biorących, gdyby nikt tego nie kontrolował. Dlaczego sportowcy biorą? - Według mnie są cztery główne powody. Pierwszy to chęć poprawy wyniku sportowego. Drugi, to nieznajomość przepisów, czyli brak wiedzy odnośnie tego, co zabronione i jakie preparaty są ryzykowne. Trzeci, to kwestia kultury dopingu. Niektórzy są do tego przyzwyczajeni, bo w ich dyscyplinie jest on czymś naturalnym, jest elementem systemu treningowego. Czwarty powód to oczywiście pieniądze. Myślałem, że od pieniędzy pan rozpocznie, bo zdaniem wielu problem dopingu jest tym bardziej znaczący, im więcej kasy w sporcie. - Może i tak, choć ja bym tego nie wiązał. Z pewnością jednak wraz ze zwiększaniem budżetów, rozwijają się systemy antydopingowe. Kiedyś, np. nie było działań śledczych, a dziś zaczynają stawać się jedną z głównych gałęzi walki o czysty sport. Jesteśmy na innym poziomie niż 10 lat temu. Profesjonalizujemy się. A nie jest tak, że gonicie króliczka, bo dopingowicze są sprytni i wciąż wymyślają coś nowego. - W wielu dziedzinach goni się króliczka. W pracy nad systemami informatycznymi chodzi o to, żeby obronić się przed hakerami, którzy doskonalą metody, więc trzeba szukać coraz to nowych sposobów na zabezpieczenie danych. W systemie antydopingowym porównałbym to bardziej do "zabawy" w policjantów i złodziei. Podstawowe pytanie jest inne: czy zależy nam na uczciwej rywalizacji i czy warto te działania podejmować? Moim zdaniem i zdaniem wszystkich osób w POLADA te działania są niezbędne, bo nie chodzi tylko o czysty sport, ale przede wszystkim o zdrowie sportowców. Krzysztof Cugowski, nasz znakomity rockowy wokalista, powiedział mi kiedyś, że najlepiej zostawić dopingowiczów samym sobie, że to ich zniszczy. - Nawet jakbyśmy chcieli pozwolić na doping, to i tak uważam, że trzeba by określić jakieś reguły: kto, ile i jakiego dopingu mógłby stosować. Ale to nie jest dobry pomysł.