Jakub Czosnyka, Interia.pl: Zaczniemy od trudnego pytania. Czy jesteś najlepszym komentatorem żużlowym w Polsce? Bo wśród kibiców słychać i takie opinie. Marcin Kuźbicki, komentator Eleven Sports: To bardzo miłe, ale nie uważam tak. Są lepsi ode mnie. Niektórzy twierdzą, że twoją przewagą nad kolegami po fachu jest fakt, że rzeczywiście wywodzisz się z żużla i dobrze czujesz tę dyscyplinę. W końcu masz wujka, który był prezesem Kolejarza Rawicz. Niektórzy dziennikarze zajmują się na przykład też piłką nożną, więc siłą rzeczy ta ich specjalizacja nie jest tak mocna jak u ciebie. W żużel faktycznie wkręcił mnie wujek. Śledzę tę dyscyplinę odkąd miałem 6 lat. Moje pierwsze zawody, na jakich byłem, to mecz Unii Leszno z Falubazem - 1 maja 1996 roku. Wkręciłem się na tyle, że zostało mi do dzisiaj. Ale bardzo szybko wyleczyłem się z pomysłu, żeby samemu zostać żużlowcem. Dawno temu, kiedy akurat mieszkałem w Zielonej Górze, ówczesny adept Julian Gościak (syn Lucjana, kierownika Falubazu - dop.red.) przewiózł mnie na motorze, a tydzień później na treningu miał wypadek, złamał kręgosłup i musiał skończyć karierę. To mnie przeraziło. Wracając do pytania, oczywiście zdaję sobie sprawę, że nigdy nie będę w stanie pokazać żużla od strony technicznej tak dobrze, jak ludzie, którzy jeździli, ale jeśli ktoś uważa, że dobrze czuję ten sport, to bardzo się cieszę. Przyjaźnisz się z żużlowcami na co dzień? Przyjaźnią bym tego nie nazwał. Lubię niektórych, bo to fajni ludzie, ale wakacji z żadnym nie spędzam (śmiech). Chociażby Tobiasz Musielak prywatnie jest świetnym gościem i, moim zdaniem, lepszym żużlowcem, niż wskazują na to jego wyniki. Wierzę, że w przyszłym roku poradzi sobie w Ekstralidze. Dziennikarstwo to twój zawód marzeń? Szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie lepszego zajęcia przy żużlu, niż to co robię teraz, czyli praca w telewizji. Mega mi się to podoba i nie zamieniłbym tego na nic. A chciałbyś pracować wyłącznie przy żużlu? Pewnie jeszcze większą rozpoznawalność zdobyłbyś na przykład pracując przy piłce nożnej. Żeby być rozpoznawalnym, musiałbym mówić coś mądrego, a na piłce niestety nie znam się tak dobrze. Natomiast, gdybym miał dorzucić do portfolio jakąś inną dyscyplinę poza żużlem, to skoki narciarskie. Zainteresowałem się nimi jeszcze przed wybuchem Małyszomanii i śledzę je pilnie, więc gdybym mógł pracować również przy nich, to byłoby ekstra. A wracając do żużla. Skoro tak bardzo kochasz żużel, to może warto spróbować roli działacza? (śmiech) Ale to tylko pod warunkiem, że nie miałbym już możliwości pracy w telewizji. Z prostego powodu - dziennikarstwo nie zabija we mnie pasji. A jak sobie rozmawiam z działaczami, menedżerami, to widzę, że sposób, w jaki żużel ich angażuje, sprawia, że niektórzy albo się wypalają, albo wręcz mają serdecznie dość. A mój zawód to dla mnie wielka frajda i przyjemność. A już najbardziej nie chciałbym być sędzią. Miałbym dosyć po góra trzech meczach. Mają niewdzięczne zajęcie, bo nie dość, że działają pod wielką presją, to największą nagrodą dla nich jest brak krytyki. To już dużo bardziej wolałbym być wirażowym. Żużel oglądany z murawy jest świetny. Próbowałeś kiedyś? Nie, nie miałem okazji. Ja kilka lat temu przebrałem się za fotografa, stałem metr od krawężnika i byłem zachwycony uczuciem prędkości, z jaką koło mnie przejeżdżali. Niesamowite wrażenie. Później miałem podobną możliwość podczas Grand Prix w Warszawie. Byłem tak zwanym "Monster Girl Helperem" i ustawiałem podprowadzającym tabliczki na dane biegi. Jak komuś o tym mówię, to najczęściej słyszę teksty w stylu - "wow, mogłeś posiedzieć z tymi fajnymi dziewczynami". Dziewczyny faktycznie fajne, ale możliwość oglądania żużla z tej perspektywy jeszcze lepsza. A nie męczy cię to środowisko żużlowe? Niektórzy twierdzą, że jest ono dość toksyczne. Nawiązując do tego, o czym wspomniałem wcześniej - nie siedzę w tym żużlu tak głęboko przez cały rok, aby mieć takie myśli. Oczywiście, nie idealizuję zawodników tak, jak w dzieciństwie. Tego się człowiek wyzbywa. Jak wspomniałem, niektórzy są fajni, ale zdarzają się też mniej przyjemni, co czasem da się odczuć w parku maszyn. Gdy biegasz z mikrofonem i odmawia ci wywiadu pierwszy, drugi, czy trzeci zawodnik, to robi się nerwowo. Kiedyś myślałem, że jak przeskoczę z I ligi na PGE Ekstraligę, to przynajmniej odejdzie ten element odmawiania wywiadów, skoro żużlowcy mają w kontrakcie obowiązek udzielania ich. No cóż, okazało się, że nie do końca. Nie że się żalę, bo trochę ich rozumiem - też nie chciałoby mi się w trakcie meczu wychodzić przed kamerę i odpowiadać na dziwne pytania. Z drugiej strony, skoro już pokazuje to telewizja, co przekłada się również na ich zarobki, to warto wzajemnie szanować swoją robotę. A wracając do pytania, czy to środowisko jest toksyczne? Raczej jestem pozytywnie nastawiony do wszystkich. Nie mam z nikim kosy. Czyli nie masz żadnego zawodnika na czarnej liście? Nie. Czasami bywam na nich wkurzony, ale szybko mi przechodzi.