Kamil Hynek, Interia: Wilki Krosno przeżywają prawdziwy renesans zainteresowania czarnym sportem. Kibice walą do was na stadion drzwiami i oknami. Jak się przywraca modę na żużel, jest jakiś specjalny przepis? Grzegorz Leśniak, prezes Wilków Krosno: On jest wieloskładnikowy. W latach 90 wystarczyło kilka mocny nazwisk i fan był kupiony. Nie było też tylu rozrywek co teraz, nie było komputerów, internetu. Nastąpił regres dyscypliny, po którym zmieniło się jej postrzeganie. Kiedyś wystarczyło samo uczestnictwo w imprezie, obejrzenie wyścigów. Nie przywiązywano wagi do marketingu. My w punkcie pierwszym naszego funkcjonowania postanowiliśmy sobie, że u nas bez przerwy musi się coś dziać, mecze muszą być lepiej opakowane. Pokazaliśmy, że jeśli wszystko ma ręce i nogi, że jeśli drużyna wygląda dobrze wizerunkowo i sportowo, a klub organizacyjnie, to bardziej podsyca zainteresowanie kibiców. Uważam, że teraz żużel jest dla nich kontaktem z lepszym światem. Oni byli tego po prostu spragnieni, a my potrafiliśmy do nich dotrzeć. To proszę zdradzić trochę kuchni. Świat się zmienia i my razem z nim. Nie zostawiamy nic przypadkowi. Kibicom staramy się zapewnić wiele akcji towarzyszących, które są dodatkiem do dania głównego, czyli zawodów. Muszą być dodatkowe punkty gastronomiczne, żeby nie było sytuacji, że ktoś stoi w kolejce po piwo, czy jedzenie z grilla i traci jedną serię. Komuś się może wydawać, że mówię o błahych sprawach, ale to jest właśnie ta dbałość o detale. Na samym ruszcie już nie może skwierczeć sama kiełbasa, menu musi być rozszerzone. Jest maskotka, świetna praca didżeja. W żużlu proporcje płci są wyrównane, te walory też należy wykorzystywać. Nie chciałbym odkrywać wszystkich kart, bo to są aspekty, których uczyliśmy razem z kolegami z klubu latami. Zanim stadion w Krośnie ponownie zaczął pękać w szwach mieliśmy okres rządów KSM-u. To była rozrywka dla prawdziwych fanatyków, którzy daliby się pokroić za żużel? Teraz jest więcej kibiców którzy ten speedway w waszym mieście odkryli nas nowo? Znam całą rzeszę kibiców, którzy powrócili na stadion po kilkunastu sezonach przerwy. Oni przyciągają następnych, bo widzą, że coś się pozytywnego dzieje. Oczywiście wynik też determinuje pewne rzeczy. Jest boom na żużel, kilka dni temu wybrałem się na zakupy, przypadkowo w sklepie byłem świadkiem wymiany zdań dwóch panów, którzy zagorzale dyskutowali o naszej drużynie, składzie osobowym, o co będziemy się bić w zbliżającym się sezonie. To niesamowicie budujące, że stosunkowo nieduże miasto, które na dodatek nie jest jakimś zagłębiem gospodarczym żyje żużlem. Wywodzi się pan ze środowiska dziennikarskiego. Kilkanaście lat był pan w Radiu Rzeszów i komentował mecze rzeszowskiej czy krośnieńskiej drużyny. Kiedy odchodził stary zarząd, pomyślał pan, że trzeba czas zmienić mikrofon na garnitur prezesa i dać speedwayowi w Krośnie drugie życie? Dawno temu, jeszcze za czasów ŻKS-u Krosno poznałem trochę żużla od podszewki. Na zasadach czysto wolontariackiej pomocy pomagałem ówczesnemu wiceprezesowi Kazimierzowi Bobusi. Z pasji kibica przygotowywałem programy meczowe, byłem spikerem. Wiele godzin tygodniowi przebywałem w klubie. W erze KSM-u moje drogi z klubem trochę się rozjechały. Akurat ukończyłem liceum w Krośnie. Zacząłem studia w Rzeszowie, działałem w Radiu Rzeszów, a potem pracowałem w Warszawie w Polskim Związku Hokeja na Lodzie. To były ostatnie cztery lata przed założeniem Wilków Krosno. Miłość do żużla jednak nie przygasła. Gdy tylko miałem wolną chwilę przyjeżdżałem w rodzinne strony i byłem gościem na stadionie. Nie ukrywam, że serce mnie pobolewało, że drużynę i same zawody trawił marazm. Żebym został dobrze zrozumiany, nie dam złego słowa powiedzieć na poprzedników z KSM-u, bo krawiec kraje ile materii mu staje. Robili co mogli, nie działali jednak według współczesnych modeli. Pewnej poprzeczki finansowej też nie udało im się przeskoczyć i ta formuła się wyczerpała. Cieszy cię pan, gdy słyszy opinię, że Wilki Krosno, to drugi Motor Lublin. Jesteśmy pełni uznania dla szefów Motoru z prezesem Jakubem Kępą na czele, ale my budujemy własną markę i historię. Nie zaliczymy takich spektakularnych awansów rok po roku, jak stało się to udziałem lublinian. To było coś unikatowego i niepowtarzalnego. Wierzymy natomiast, że realizując nasze cele krok po kroku Cellfast Wilki Krosno mogą niedługo zaskoczyć żużlową Polskę. Jak pan trafił do klubu, którego jest prezesem? Ja nie byłem inicjatorem jego powstania. Kończyłem akurat pracę w PZHL i to zbiegło się z otrzymaniem zaproszenia do grupy, która zajęła się wskrzeszaniem nowego ośrodka. Aktywność w PZHL wiele mnie nauczyła. Wyniosłem stamtąd potężny bagaż doświadczeń. Złapałem się na tym, że hokej ma coś z żużla. Też nie można go uprawiać we wszystkich miastach. Pozyskałem tam mnóstwo nowych, cennych znajomości, kontaktów. Uczestniczyłem w kontaktach z samorządami i dużymi firmami. Tworzyłem raporty. Opiekowałem się partnerami federacji. Pracowałem na stanowisku kierownika biura prasowego PZHL. Jestem szczęśliwy, że moje losy się tak, a nie inaczej potoczyły. To był kamień milowy w mojej pracy zawodowej, dlatego znacznie łatwiej było mi pomagać w zakładaniu Wilków. Od razu postawiliśmy na spółkę akcyjną i profesjonalizm. Jak pan znalazł się w PZHL? Miał pan wcześniej jakiekolwiek związki z tą dyscypliną? Tylko takie, że jako dziennikarz relacjonowałem dla Radia Rzeszów spotkania zespołu z Sanoka. Ale tak się zdarzyło, że prezesem PZHL został rzeszowianin, notabene mój znajomy. Złożyłem mu propozycję stworzenia profesjonalnej telewizji związkowej w internecie połączonej z serwisem oraz utworzenie ligowych hokejowych statystyk on line, które w hokeju w Polsce nie funkcjonowały. Po kilkunastu latach pracy w radiu czułem się wypalony. Doszedłem do wniosku, że dochodzę do ściany i coś trzeba szybko coś zmienić i to była słuszna decyzja. Wiarygodność w żużlu to podstawa? Nie mamy sponsorów, którzy zasilają klub kilkoma milionami złotych. Na to jest za wcześnie. To wymaga czasu i pracy. W naszym przypadku budżet musi być zdywersyfikowany, a spectrum partnerów szerokie. My od początku opieraliśmy swoją działalność na wzajemnym szacunku i rzetelności, czym zaskarbiliśmy sobie zaufanie nie tylko zawodników. Płatności były regulowane na bieżąco, dzięki czemu teraz, to my dogrywaliśmy żużlowców, których chcieliśmy u siebie mieć. Tuż po zakończeniu rozgrywek, dosłownie kilka dni po ostatnim meczu, byliśmy już ze wszystkimi "na zero". Chodzi zarówno o płatności objęte audytem PZM jak i wszelkie inne zobowiązania. Wspominał o tym w rozmowie z nami choćby Andrzej Lebiediew. Tylko, że takich zawodników, dla których słowo droższe jest od pieniędzy szukać ze świecą. Nie oszukujmy się, licytacje prędko nie znikną. W klubach są problemy z płatnościami. Żużlowcy coraz częściej szukają stabilizacji. Wolą zarobić mniej, ale mieć pieniążki na koncie regularnie. Powiedział pan, że udało się zbudować skład jaki sobie wymarzył, ale tego podebranego na ostatniej prostej Iversena pan nie żałuje? Nie płaczemy za Nielsem. Był u nas więcej niż jedną nogą, ale skoro na samym finiszu, gdy zakończyliśmy rozmowy i mieliśmy już wszystko ustalone, zdecydował się zmienić dane już słowo dla nieznacznej podwyżki od kogo innego, to dobrze się stało, że nie ma go u nas. Bo to świadczyłoby o tym, że w trakcie sezonu nasze kontakty mogłyby być wystawione na dużą próbę. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, mamy Petera Ljunga. Już widzę i słyszę, że jest to poukładany facet. Żywo interesuje się zespołem. A Janusz Ślączka musiał odejść? Nagle pojawił się nawet taka wersja, że jego osoba nie leżała jednemu ze sponsorów i kładł naciski, żeby trenera nie było w Krośnie. Żaden sponsor nie naciskał na zmianę trenera. Decyzje podejmuje klub, rzecz jasna nasz główny partner wie o wszystkim na bieżąco. Sporo rozmawiamy i planujemy co zrobić by ciągle się rozwijać. Janusz już w końcówce sezonu życzył sobie, abyśmy dali mu odpowiedź co z jego przyszłością. Nie należę do osób, które wykonują coś pod presją. Raczej szczegółowo analizuję każdy krok, każdą decyzję. Janusz Ślączka oznajmił mi wtedy, że ma oferty z innych klubów i nie może czekać. Sęk w tym, że ja nie byłem mu w stanie od razu dać wiążącej odpowiedzi i postanowiliśmy nie kontynuować współpracy. Trener będzie się teraz próbował odnaleźć w realiach ektraligowych, czego szczerze mu pogratulowałem. Praca w najwyższej lidze to wielka sprawa. Proszę zatem nie szukać drugiego dna. A nam jest niezwykle miło, że owocna robota Janusza została dostrzeżona właśnie w Wilkach. I teraz otoczyliście się samymi krośnianami. Trener Ireneusz Kwieciński jest bardzo zaangażowany w swoją pracę. Jest w stałym kontakcie z chłopakami. Michał Finfa jest osobą nieocenioną dla naszego klubu. Choć był w Częstochowie, od samego położenia kamienia węgielnego pod podwaliny nowego tworu służył swoimi radami i pomocą. Podpowiadał na wielu polach, sugerował jak prowadzić niektóre negocjacje. Przed wami trzeci sezon działalności. Pięcioletni plan szturmu na PGE Ekstraligę nadal aktualny, są przesłanki, że to może się udać? Rok temu powiedziałbym, że to marzenie ściętej głowy, a teraz, że to cel, który może jak najbardziej wypalić. Infrastruktura stadionowa musi jednak ulec znacznej poprawie. Trzeba doprowadzić do powstania trybuny na pierwszym wirażu, wyremontować trybunę krytą, zamontować znacznie więcej miejsc siedzących. Wydarzeniem bez precedensu jest budowa oświetlenia. Najmocniejszego biorąc pod uwagę wszystkie tory żużlowe w Polsce. Już wiem, iż te mecze będą wyglądać zjawisko. Jeśli spełnimy szereg zadań, które sobie postawiliśmy, aby zrealizować różnego rodzaju wymogi, za dwa-trzy lata będziemy mogli próbować wyważyć bramy PGE Ekstraligi. A może być o to odrobinkę łatwiej, ponieważ wszystko wskazuje na to, że PGE Ekstraliga zostanie rozszerzona do dziesięciu ekip. Ale spokojnie, na razie chcemy być stabilnym klubem na poziomie eWinner 1. Ligi, tutaj ugruntować swoją pozycję. To wielkie i trudne zadanie. Ale każdego dnia pracujemy by być dobrym pierwszoligowcem. A nie obawiacie się, że kiedy będziecie atakować PGE Ekstraligę ona po niedawnym nowym podziale tortu z tytułu praw telewizyjnych odjedzie wam już na tyle finansowo, iż ten beton dla beniaminka będzie nie do skruszenia? Nie mam wątpliwości, że tak będzie. Chodzi o różnicę między ligami. Pomiędzy 2. LŻ, a eWinner 1. Ligą też jest przepaść finansowa. My w stosunku do minionego sezonu musieliśmy podwoić budżet, co w dobie koronawirusa jest wielkim wyzwaniem. Gdzieś pokątnie słychać głosy, że być może eWinner 1. Liga będzie zarządzana przez podmiot PGE Ekstraligi. Byłby to świetny ruch, który może pomóc zapleczu zbliżyć się poziomem sportowym i finansowym do najlepszej ligi świata. A KSM byłby ratunkiem dla wyrównania szans? Jestem przeciwnikiem sztucznych ograniczeń. Jeżeli ktoś chce i go na to stać, aby zmontować sobie skład w oparciu o samych Taiów Woffindenów, proszę bardzo. Nie widzę przeciwwskazań. Są potężne kluby jak Real Madryt, FC Barcelona, gdzie wartość jednego piłkarza jest większa od całej ekipy środka tabeli hiszpańskiej La Ligi. Poczekajmy z ferowaniem wyroków, nie wychodźmy przed szereg, zróbmy sprawdzam za rok, dwa, a najlepiej za trzy. Dużą wagę przykłada pan też do transmisji telewizyjnych. Życzyłby pan sobie, żeby Cellfast Wilki Krosno były jak najczęściej pokazywane na szklanym ekranie, bo macie z tego wymierne korzyści. To znak czasów. PGE Ekstraliga jest marketingowym potworem. Wkrótce w tych kwestiach zmiany czekają i niższe szczeble. Super, bo nadal wiele klubów nie zdaje sobie sprawy jakie do ważne. Jeśli chodzi o samą oglądalność dyscyplin ligowych największe słupki ma PGE Ekstraliga, potem PKO Ekstraklasa, a trzeci stopień podium zajmuje eWinner 1. Liga. Dalej są Ekstraklasa siatkarzy i siatkarek, PGNiG Super liga szczypiornistów i koszykówka. W obecnych czasach telewizja to podstawa. Każdy ma przy sobie smartfon, laptopa czy tablet. Stacje cyfrowe streamują w internecie i jadąc autem można oglądać żużel. O to chodzi. Dostępność przekazu telewizyjnego to budowa marki każdego klubu. Dla nas telewizja i marketing to must have działalności klubu. Jesteście za opóźnieniem startu ligi, ale Wilki Krosno mają spięty budżet na wypadek gdyby rozgrywki odbywały się bez kibiców? Zakładając ten najczarniejszy scenariusz, nie będzie drużyny, która nie wpadnie w kłopoty. Proszę nie wierzyć w słowa, że ktoś przejdzie sezon bez fanów suchą stopą. Żużel jest dla kibiców i jeśli chcemy przesunąć ligę, robimy to z myślą o nich. Zwiększamy ich szansę na udział w widowisku sportowym. A jazda bez nich to ostateczna ostateczność. Na teraz, kiedy trzecia fala wirusa przybiera na sile brzmi to nieprawdopodobnie. Proszę zauważyć jak sytuacja zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni w 2020 roku. Z dnia na dzień zniesiono część obostrzeń i na trybunach pojawili się kibice. Już wtedy to był szok. Twierdzę, że w maju może być podobnie. Sporo społeczeństwa COVID-19 już przechorowało, coraz więcej jest zaszczepionych. W maju zmieni się klimat, będzie cieplej, żużel jest sportem na otwartej przestrzeni. Jeśli u nas kibice nie wejdą na stadion, będą koczowali przed nim i to w niemałej licznie. Będą szukali sposobu, żeby cokolwiek zobaczyć na żywo. Opóźniając ligę zwiększamy prawdopodobieństwo obecności kibiców na stadionach. Jest pan człowiekiem dużej wiary, a jeśli będziemy czekać w nieskończoność? Pan za to jest strasznie pesymistycznie nastawiony. Ok, w kwietniu ich raczej nie będzie, ale w maju, czerwcu? Czemu nie? Z czym i dokąd się spieszyć? W tamtym roku zaczęliśmy w lipcu i dzięki temu kibice wrócili na trybuny. Zgadzam się, że nikt nam nie da gwarancji, iż uda nam się doprowadzić do powtórki z rozrywki, ale są wolne terminy w kalendarzu i warto z nich skorzystać. Na dodatek, mamy teraz problem z pogodą, treningami. Ale w porządku, załóżmy ten wariant, że startujemy na początku kwietnia. Zaczniemy bez kibiców i skończymy go z nimi? Będziemy pluli sobie w brodę? Odpowiedź jest oczywista. Im więcej meczów z fanami tym lepiej dla każdego, a runda zasadnicza wcale nie musi kończyć się w połowie sierpnia. Trzeba było uwzględnić budżety bez wpływów z biletów i nie byłoby ogólnego lamentu. Taka narracja płynie od dwóch prezesów, którym nie widzi się przekładanie ligi. Nawet jeśli tak jest, choć swoje zdanie na ten temat wyrobione mam, wolałbym się nie denerwować, zapewniam, że my też damy sobie radę bez kibiców. Będzie ciężko, ale przejedziemy sezon. Tylko nie o to chodzi. Dla beniaminka, dla którego każdy mecz jest niczym święto, jeszcze po budowie składu, jakiego w Krośnie nigdy nie było, brak kibiców jest tragedią. Żużel robimy dla ludzi. Dużym smaczkiem będą spotkania z Unią Tarnów. Dobrze, że odbędą się on pod koniec rundy? Moim skromnym zdaniem tak. To będzie wydarzenie sezonu. W normalnych okolicznościach biletów zabrakłoby pewnie już dwa tygodnie przez meczem. Mam nadzieję, że zobaczy je chociaż skromna liczba kibiców. We wtorek sądny dzień, wtedy zapadną kluczowe decyzje i niewykluczone, że terminarz ulegnie zmianie. Prezes Abramczyk Polonii Bydgoszcz - Jerzy Kanclerz wygrał w totolotka niezła sumkę pieniędzy. A pan gdyby skreślił szczęśliwy kupon, na co przeznaczyłby kasę? Na pewno nie marzy mi się żaden konkretny żużlowiec w Wilkach. Nie wybieramy zawodników po nazwiskach, a po cechach charakteru i podejściu do żużla. O wiem! Zainwestowałbym w budowę profesjonalnego warsztatu dla szkółki oraz zaplecze techniczne, żeby miejscowi zawodnicy nie musieli krążyć po kraju za remontami silników. Posiadać taką bazę i tuningować jednostki pod nosem, to byłoby coś! Nie tęskni pan za radiem? Prawie piętnaście lat w tym sześć w roli kierownika redakcji sportowej, to niezłe doświadczenie. Ale złapałem się na tym, że to zajęcie nie sprawia mi już satysfakcji. Zawsze pragnąłem zrobić coś pożytecznego i fajnego dla swojego rodzinnego miasta. Bo choć od dwudziestu lat mieszkam w Rzeszowie, to Krosno jest moim domem. To miasto bardzo ucierpiało w wyniku utraty statusu wojewódzkiego. Cellfast Wilki i mecze żużlowe to obecnie największe imprezy w mieście. Zapewniają też świetną promocję miastu. Coraz więcej osób w Krośnie już dobrze zdaje sobie sprawę, że najlepiej promować miasto właśnie za pomocą telewizyjnego żużla. Poznał pan na własnej skórze specyfikę obu zawodów. Teraz już wie pan jak ciężko coś wyciągnąć od prezesa, czy zawodnika. Gdy byłem po pana stronie wszystko wydawało się łatwiejsze. Po drugiej stronie lustra trzeba jednak zachować pewien umiar. To twardy i stresujący kawałek chleba. Doba, która ma dwadzieścia cztery godziny często nie wystarcza. Jesteśmy tego idealnym przykładem. Położyłem dzieci do spania, jest po godz. 22, a ja udzielam panu wywiadu, aby o Wilkach bez przerwy było głośno. Trasę Rzeszów-Krosno pokonuje pan z zamkniętymi oczami? Mógłbym, ale wolę jednak patrzeć jak jadę (śmiech). Niestety żużel pochłania bez reszty, a jeśli chce się tworzyć klub na wysokim poziomie trzeba wielu wyrzeczeń i poświęceń. To moja druga żona. Czyli po żużlowemu pełni pan w domu funkcję gościa. Zwłaszcza w okresie jesienno-zimowym, martwym dla żużla, w klubie jest roboty co niemiara. Później, w lecie, gdy mecz goni mecz mocniej pracują zawodnicy i tak to się kręci. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź